Jeszcze rano w sobotę wybierałam się na transmisję "Aidy" z MET, ale im bardziej zbliżał się czas wyjazdu do Bydgoszczy, tym bardziej zaczęło mnie ogarniać coś na kształt paniki. Myśl, że przez cztery godziny będę miała słuchać jednej z najbardziej chyba pompatycznych oper przytłoczyła mnie i stwierdziłam, że tego wieczoru wolę być na "Manru".
Z drżeniem serca jechałam na premierę "Don Carlosa" - Verdi pracował nad swoim utworem długie lata, jest chyba aż siedem autoryzowanych wersji. Fabuła skomplikowana, mroczna, wielu reżyserów na niej poległo, więc nie wiedziałam co nas czekać będzie tym razem. Włodzimierzowi Nurkowskiemu się powiodło - gratulacje! Jego inscenizacja ma wartki przebieg i możemy zaangażować się emocjonalnie w perypetie bohaterów. Wprowadził na początku sceny retrospektywne, pokazujące jak rodziło się uczucie bardzo młodych Elżbiety i Carlosa, jak byli wtedy bardzo szczęśliwi. Pod koniec opery te obrazy powracają znowu jako wspomnienie, kiedy zakochani rozstają się ostatecznie. Zastanawiałam się skąd inscenizatorzy zaczerpnęli plastyczne inspiracje do tych scen a także zabaw ogrodowych na dworze hiszpańskim - dużo odcieni zieloności, urocze stroje dworskie dam. W tym miejscu pochwalić trzeba scenografię Anny Sekuły. Niebo z fragmentami drzew i przesuwające się chmury nad głowami (projekcje Pawła Weremiuka) cudne!
Ze względów dramaturgicznych podobała mi się stała obecność tytułowego bohatera na scenie. Moglibyśmy w zawiłych wątkach politycznych zapomnieć o nim i sztuka miałaby położone inaczej akcenty i inną interpretację. Dlaczego Verdi nazwał swoje dzieło "Don Carlos"? Przecież równie dobrze mogłoby się nazywać "Filip" lub "Elżbieta". Nurkowski postarał się popatrzeć na wydarzenia z perspektywy Carlosa, który jest człowiekiem zepchniętym na margines, jakby "przemielonym przez koło historii", prawie nikomu niepotrzebnym. Ma świadomość wydarzeń, ich przyczyn, ale brak mu możliwości działania, wszystkie ich próby kończą się fiaskiem. Przypomina Wertera - podobnie jak on nie jest w stanie funkcjonować dalej w społeczeństwie po utracie ukochanej, nie ma nawet do tego sił fizycznych - dzisiaj pewnie diagnozą lekarską byłaby silna depresja. Żyje, ale jakby już umarł. Kompozytor i reżyser ujęli się za nim, wrażliwcem, przegranym życiowo "luzerem".
Nurkowski położył przede wszystkim nacisk na aspekt psychologiczny utworu. Postaci są miotane namiętnosciami, ich relacje iskrzą, co zobaczyliśmy dzięki wykonawcom - znowu mieliśmy świetną obsadę. Tytułowa rola jest trudna do zagrania i niektórzy tenorzy świadomie chyba jej unikają, może dlatego, że nie ma żadnej solowej arii. Tadeuszowi Szlenkierowi udało się sprawić, że przejęłam się losami następcy tronu Hiszpanii. Czysty, liryczny tenorowy głos podkreślał niewinność Carlosa, jego dobre intencje, które przecież nie muszą być oczywiste. Można w tej roli popaść w płaczliwy sentymentalizm, albo próbować uczynić bohatera szalonym. Don Carlos w tej interpretacji to młody mężczyzna, któremu sypią się na głowę nieszczęścia, jest zdruzgotany, ale nie budzi litości. Rola wokalnie tworzona w duetach - stylowo i z wysoką temperaturą emocjonalną wczoraj wykonana. Ta postać nie schodzi ze sceny - wyobrażacie sobie pokazywać różne odcienie smutku i cierpienia trzy godziny?!! Zadanie aktorskie dla śpiewaka - myślę horror!
Foto Mak
W roli Elżbiety de Valois dobrze było słychać walory głosu Jolanty Wagner, pięknego szczególnie w dolnym i średnim rejestrze. Dała tej postaci mądrość, siłę i dumę. Darinę Gapicz słyszałam do tej pory w operetkach* - przyznam, że nie byłam zachwycona, bo głos brzmiał ostro, w górach było sporo wibrato. A tu proszę - świetna i aktorsko i wokalnie księżniczka Eboli - Darina Gapicz ma potencjał. Stanisław Kuflyuk jako markiz Posa skradł chyba serca większości publiczności. Ukraiński baryton wie jak się poruszać na scenie i potrafi umierać (to skarb!). Bardzo dobry technicznie - głosy Posy i Carlosa bardzo dobrze ze sobą współbrzmiały.
Wojtek Śmiłek stworzył ciekawą, wielowymiarową postać Filipa. Król, co prawda ma włosy przyprószone siwizną, ale to mężczyzna przystojny, w pełni sił, który kocha władzę, jednak pragnie także miłości Elżbiety. Można mu współczuć. Podobnie Inkwizytor - Bartłomiej Tomaka- jest groźny, ale to nie wcielone zło. Obaj panowie obdarzeni basami dużej urody. Zabłysnął też w roli Mnicha bas trzeci - Janusz Żak.
Choć dominowały wątki psychologiczne, jednak metafizyczne, czyli ścieranie się dobra ze złem też było interesującą ukazane przede wszystkim za pomocą zabiegów inscenizatorskich. Projekcje multimedialne przedstawiały niepokojące obrazy Hieronima Boscha, których fragmenty materializowały się na scenie. Bohaterów męczyły pokusy - stwory wypełzłe z mroku. Wiele scen zapada w pamięć - np. pojawienie się Filipa w złotym stroju na tle przypominającym promienie z monstrancji, finał sceny auto da fé, kiedy wszytko, łącznie z kurtyną staje w płomieniach.
Jak to dobrze, że reżyser nie włączył się w dyskusję o aktualnej
sytuacji politycznej w kraju i całe szczęście, że nie wiem co myśli np. o
konflikcie wokół TK!
Z całym szacunkiem dla problemów środowiska
LGBT nie w każdym przedstawieniu trzeba do nich nawiązywać, więc brak
tych wątków absolutnie mi nie doskwierał!
Warto być na tym spektaklu, jeśli tylko nadarzy się do tego jakaś okazja, choćby ze względu na wspaniałą muzykę Verdiego, która zabrzmiała pięknie w wykonaniu orkiestry pod dyrekcją Piotra Wajraka.
Mnie nadarzyła się taka sposobność jeszcze raz dziś, z czego z radością skorzystałam - to jednak być może osobna opowieść, bo druga premiera różniła się obsadą ...
PS. A tak śpiewają szwrccharaktery D.Szwarcman:) Nie ma nagrania z soboty, ale znalazłam "Rycerskość wieśniaczą" z tego roku:
24.4.2016
Parę słów o przedstawieniu niedzielnym, oglądanym w gronie osób, które
pierwszy raz widziały "Don Carlosa" na scenie i w ogóle nie znały
wcześniej tego utworu. Ich opinie, wypowiadane w przerwie i po
zakończeniu są, jak sądzę, szczególnie ciekawe:
- piękna muzyka,
- nie można zanucić żadnego fragmentu, a chciałoby się móc to zrobić,
- jednak dobrze, że jadąc do Bydgoszczy trochę sobie poopowiadaliśmy fabułę, bo historia nie jest prosta,
- numer jeden wśród solistów: księżniczka Eboli (Ewelina Rakoca), numer
dwa: Elżbieta (Karina Skrzeszewska), numer trzy: markiz Posa (Sławomir
Kowalewski),
- Don Carlos (Łukasz Załęski) oględnie rzecz ujmując, hmmm..., blado wypada wśród wykonawców,
- seledynowe kolory w scenie ogrodowej fantastyczne, tak jak suknie i kapelusze pań (żeby takie móc nosić! ;-),
- projekcje obrazów Hieronima Boscha super, podobnie jak stwory, które z tych obrazów się rodzą,
- zakończenie pierwszej części spektaklu robi ogromne wrażenie,
- chóry: WOW!
- dama dworu/głos z nieba Aleksandra Olczyk - anielska.
O całości: +++++
5 głosów za, nie ma przeciw, nikt się nie wstrzymał.
(Było nas słychać przy ukłonach :)
Drogie koleżanki, jeśli czegoś nie zapamiętałam, dopowiedzcie.
Foto Mak
Foto Mak
Foto Mak
Foto Mak
Foto Mak
* W pierwszej wersji napisałam, że Darinę Gapicz słyszałam jako Adinę - no nie, niemożliwe, przepraszam, jakieś zaćmienie pamięci. To było w operetkach, a także jako Zofię i Jezibabę.
Obsada sobotnia:
Filip II Wojtek Śmiłek
Don Carlos Tadeusz Szlenkier
Rodrigo,markiz Posa Stanisław Kuflyuk
Wielki Inkwizytor Bartłomiej Tomaka
Mnich Janusz Żak
Elżbieta de Valois Jolanta Wagner
Księżna Eboli Darina Gapicz
Dama dworu/głos z nieba Marta Ustyniak
Hrabia Lerma/Herold Szymon Rona
Paź Paweł Nowicki
dyryguje Piotr Wajrak
Sobotnie przedstawienie składało się z dwóch interesujących reżysersko realizacji a ponadto mieliśmy szczęśliwą kumulację pięknych głosów na scenie. To lubię!
Kiedy rozpoczyna się "Rycerskość wieśniacza" prawie namacalnie czujemy upał letniego dnia na Sycylii. Kamienne ściany domów oświetla mocne słońce, na ziemi leży coś co przypomina wulkaniczny pył. Kobiety w czarnych, koronkowych sukienkach ochładzają się wodą z glinianych dzbanów. W świąteczny wielkanocny poranek odbywa się procesja z figurą Matki Bożej i chorągwiami. Co dosyć szokuje i raczej można byłoby to powiązać z Wielkim Postem, w procesji niesiony jest ogromny krzyż z żywym Jezusem - młodym, bardzo urodziwym mężczyzną i biorą w niej udział jakieś wijące się figury przypominające biczowników (tych chwytów inscenizacyjnych nie rozumiem). "Rycerskość wieśniacza" to opera werystyczna, lecz reżyser każe bohaterom tej historii wykonywać nieco przerysowane, teatralne gesty, co kojarzy mi się ze stylistyką pierwszych, niemych filmów. Każda z postaci ma swój charakterystyczny gest - atrybut. Powtarza go kilka razy, co daje jej dodatkową rozpoznawalność jak aktorom komedii dell arte. Tak będzie również potem w "Pajacach". Santuzzę gra Jolanta Wagner, którą bardzo cenię, bo potrafi tworzyć role pełnokrwistych, namiętnych, cierpiących kobiet. Wierzę w to co robi na scenie. Santuzza nie czuje się godna brać udziału w święcie, bo jest kochanką Turiddu. Jego uczucie już chyba wygasło, bo znowu spotyka się z Lolą, która miała na niego czekać, kiedy szedł do wojska. Nie czekała, wyszła za mąż za woźnicę Alfia, jednak teraz potajemnie umawia się z Turiddu. Zrozpaczona Santuzza szuka pomocy u matki ukochanego, błaga też jego, aby wrócił. To na nic, bo widzimy, że dziewczyna najwyraźniej już mu się znudziła. Tadeusz Szlenkier ma w barwie głosu ciepłe południe Włoch, tak jakby rzeczywiście był chłopakiem stamtąd, z okolic Palermo. Jego Turiddu zaplątany w mroczne związki z kobietami czuje, że źle postępuje i może podświadomie szuka radykalnego rozwiązania swoich problemów, dlatego prowokuje Alfia do walki do ostatniej krwi. Scena rozmowy syna z matką - najważniejszą jak się okazuje kobietą jego życia - bardzo poruszała. Turiddu przeczuwa, że zginie w pojedynku i pokazuje, że w gruncie rzeczy nie jest złym człowiekiem, kocha matkę, troszczy się o Santuzzę. One dwie w finale "Rycerskości wieśniaczej" los zjednoczy w bólu po stracie kochanej osoby i znajdą nawzajem w sobie oparcie. Warto zobaczyć Małgorzatę Ratajczak w roli Mammy Lucii - ma głos o pięknym, szlachetnym brzmieniu i potrafi wykreować oszczędnymi środkami zapadającą w pamięć postać.
Santuzza
Photo: Opera Nova
Turiddu
Photo: Opera Nova
Mamma Lucia
Photo: Opera Nova
W "Pajacach", które inscenizacyjnie trochę mniej nam się podobały, mieliśmy galę świetnych wykonawców - nie było słabych punktów. Po każdej kolejnej arii następowało albo głośne albo wewnętrzne "WOW!" (nie zawsze w trakcie przedstawienia jest "przestrzeń" na oklaski). Rozpoczął ją introdukcją Si può?... Si può?... Signore! Signori! ... Un nido di memorie Łukasz Goliński (co za legato!). Myślę, że bardzo dobrze czuje się w tej roli, Tonio jest jakby stworzony dla niego!
Łukasz Goliński
Photo: Opera Nova
Słynna aria Vesti la giubba Tomasza Kuka ścisnęła mi serce smutkiem - to dobry znak ...
Świetnie zaśpiewali swoje partie Stanisław Kufluk (Silvio), Maciej Musiał (Arlecchino) - pierwszy raz miałam przyjemność posłuchać ich na scenie. Podobnie Agnieszka Piass pokazała bardzo wyrazistą aktorsko i wokalnie Neddę. Naszej małej toruńskiej "paczce" spodobał się szczególnie "walentynkowy" duet Neddy i Silvia.
Ogromne brawa (już nie wiem jakich oryginalnych słów użyć, żeby się nie powtarzać w zachwytach) jak zwykle należą się chórowi Opery Nova i orkiestrze pod
batutą Wojciecha Rajskiego - szczególnie w "Rycerskości wieśniaczej"
pieśni śpiewane przez chór przemieszczający się w procesji wywoływały
wielkie wrażenie.
"Pajace", mówiąc potocznie, były nieco "przekombinowane". Stwierdziliśmy, że reżyser zbyt dużo atrakcji chciał umieścić w poszczególnych scenach. Z naszych miejsc widać było jak niewygodnie śpiewa się Neddzie kroczącej po obracających się toaletkach - z trudem utrzymywała równowagę. Uwagę widzów, którzy powinni koncentrować się na dramacie dziejącym się w finale pomiędzy Canio, Neddą i Silvio, mocno rozpraszały wstawki komiczne. Rewelacyjny żywy kurczak (patrz poniżej) po prostu "skradł show". Należy mu się osobna sztuka, ale w "Pajacach" jego występy należałoby nieco zredukować!
Photo: Opera Nova
RYCERSKOŚĆ WIEŚNIACZA:
Santuzza Jolanta Wagner
Turiddu Tadeusz Szlenkier
Alfio Bartłomiej Misiuda
Mamma Lucia Małgorzata Ratajczak
Lola Darina Gapicz PAJACE:
Canio(Pagliaccio) Tomasz Kuk
Nedda (Colombina) Agnieszka Piass
Tonio(Taddeo) Łukasz Goliński
Silvio Stanisław Kufluk
Beppe(Arlecchino) Maciej Musiał
dyryguje Wojciech Rajski
Reżyseria: Andrzej Bubień.
Scenografia i kostiumy: Anita Bojarska.
Choreografia : Jarosław Staniek.
Reżyseria świateł : Artur Szyman.
Przygotowanie chóru: Henryk Wierzchoń.
Współpraca muzyczna : Piotr Wajrak.
Goście: Paweł Krasulak,Maciej Musiał,Szymon Naborczyk,Szymon Rona
Nie mogłam sobie podarować obejrzenia "Halki" po ponad roku od jej premiery, choć głowa i gardło nieprzyjemnie dawały znać o sobie. Pisałam o tym przedstawieniu wcześniej (http://operaonsofa.blogspot.com/2014/09/halka-stanisawa-moniuszki-w-rezyserii.html) i kiedy dzisiaj przeczytałam tekst, uświadomiłam sobie, że mogłabym go powtórzyć właściwie bez zmian.
Photo: Opera Nova
Najważniejsze, że naprawdę warto było przyjechać, ponieważ Jolanta Wagner i Tadeusz Szlenkier po raz kolejny fantastycznie wcielili się w role Halki i Jontka. Oboje bardzo dbali o to, by nadać znaczenie każdemu śpiewanemu słowu, byli prawdziwi w tym, tak zdawałoby się archaicznym już dziś utworze. Myślę, że to bardzo duża zasługa reżyserii spektaklu. Natalia Babińska z szacunkiem podeszła do opery Moniuszki - nie burząc jego wymowy nadała mu większą zwartość. Pozwoliła przy tym przede wszystkim skoncentrować uwagę publiczności na kluczowych postaciach. Głos Jolanty Wagner piękny w dolnym i średnim rejestrze traci tę jakość i barwę, gdy śpiewa wysokie nuty, ale nie odbiera to, moim zdaniem, splendoru jej roli. Jest doskonałą Halką. Rozumie postać i wkłada w nią całą siebie. Tadeusz Szlenkier jako Jontek to sama przyjemność słuchania i oglądania. Jego głos doskonale brzmi w całej skali i pięknie wypełnia przestrzeń. Nie przerysowana, wiarygodna, a przecież trudna do zagrania rola, bo wydaje się, że o wiele prościej jest na scenie być czarnym charakterem.
Chór Opery Nova śpiewał tak, że wstrzymywało się oddech (kompletna cisza na sali). Wychodziłam z przekonaniem, że otrzymaliśmy coś naprawdę
bardzo wartościowego, luksusowego wręcz. Przyczynili się do tego wszyscy
wykonawcy, także niewymienieni przeze mnie - przede wszystkim oczywiście
orkiestra pod dyrekcją Piotra Wajraka, balet, cały zespół jednym słowem,
którego pracę bardzo należy pochwalić, bo widać to ich wspólne
zaangażowanie w przedstawienie, które daje tak dobre efekty. Publiczność to czuje i docenia - wstaliśmy z miejsc i długo biliśmy im wszystkim brawa.
Jolanta Wagner jako Halka, photo: Ireneusz Sanger,www.radiopik.pl
"Halka" - przedstawienie Opery Nova w ramach XX Bydgoskiego Festiwalu Operowego. OBSADA: Stolnik: Leszek Skrla, Halka : Jolanta Wagner, Zofia : Darina Gapicz, Jontek: Tadeusz Szlenkier, Janusz: Łukasz Goliński, Dziemba: Jacek Greszta, Góral/Dudziarz:Szymon Rona,Goście: Paweł Krasulak,Maciej Musiał, Sławomir Naborczyk, Szymon Rona
Myślę,
że „Halka” to nieproste zadanie dla reżysera i wykonawców. Jak
zainteresować widza dziewiętnastowieczną historią uwiedzionej i
porzuconej dziewczyny? Zastanawiałam się jak tym razem zostanie pokazana
nam - publiczności, która wypełniła w niedzielę salę Opera Nova w
Bydgoszczy więcej niż w stu procentach – wiele młodych, ale i starszych
osób siedziało na schodach w przejściach, wyczuwało się to wspólne
OCZEKIWANIE. Publiczność nie była obojętna, żywo reagowała na to, co
działo się na scenie – artystom udało się wzbudzić nasze emocje i to
jest dla mnie miarą sukcesu tego przedstawienia.
To był przede wszystkim wieczór Jolanty Wagner – Halki i Tadeusza Szlenkiera – Jontka.
Reżyser przedstawienia - Natalia Babińska uczyniła z „Halki” dramat
egzystencjalny przede wszystkim – na pierwszym miejscu postawiła
traumatyczne przeżycia kobiety, która została zdradzona, straciła
dziecko. Niedotrzymane obietnice, złamane słowo, zawiedzione uczucia,
utrata bliskich osób i pęknięte z tego powodu serce to się działo kiedyś
i ciągle się zdarza a przyczyną nie muszą być różnice w statusie
majątkowym…Nie słyszałam wcześniej Jolanty Wagner – pierwsze
wrażenie - to młody, świeży głos. Szczególnie podobał mi się w średnim
rejestrze. Pięknie, prosto zaśpiewała arię „ Gdyby rannym słonkiem”,
doskonałe były w jej wykonaniu ostatnie sceny opery. Jej Halka jest
zdesperowana, przepełniona bólem po zmarłym dziecku. Pojawia się ono
kilka razy w ciągu spektaklu jako wizja –duch, ubrane w strój podobny do
Januszowego i dzięki temu wiemy, co dręczy Halkę. Jej tragedia stała
się także dramatem związanego z nią mocno Jontka.
Jontek to kolejna bardzo dobra rola Tadeusza Szlenkiera
– męski, przystojny i świetnie zaśpiewany od pierwszej do ostatniej
nuty pozytywny bohater. "I ty mu wierzysz", "Szumią jodły na gór
szczycie" wykonał bez zbędnego patosu, ale z sercem, przejmująco.
Niektóre kobiety gustują w draniach, ale ja należę do tych, które
bardziej cenią tych co potrafią być przy kochanej osobie w najgorszych
momentach życia, wspierać ją w chorobie, w depresji – to prawdziwe
męstwo. Znam kilku takich Jontków i bardzo mi imponują; oby było ich jak
najwięcej...
Photo: Opera Nova
Najcenniejsze
momenty w tym przedstawieniu były dla mnie wtedy, kiedy Halka, Jontek
zostawali na scenie sami i śpiewali o tym, do czego tęsknili, co ich
bolało – tak jak w finale, który reżyserka zmieniła. Halka na wpół
obłąkana z rozpaczy słysząc pieśń z kościoła cofa się przed zemstą,
przebacza Januszowi po chrześcijańsku i nie popełnia samobójstwa, lecz
wyczerpana cierpieniem umiera. Widzimy jej duszę, która uwalnia się z
ciała i idzie do Nieba. To zakończenie, pojawiające się dzieci -
duszyczki sprawia, że „Halka” staje się podobna do dramatu
romantycznego takiego jak Mickiewiczowskie „Dziady”. Jestem za taką,
niepostmodernistyczną, nie pozbawioną odniesień metafizycznych
interpretacją tego utworu.
Druga część „Halki” (3., 4. akt)
podobała mi się bardzo. Świetne były układy choreograficzne w 3. akcie,
pięknie i poruszająco brzmiał chór Opera Nova pod dyrekcją Henryka
Wierzchonia. W pierwszej trzeba było pokazać pełen blichtru, błyszczący
„przegadany” świat dworski, „wyższych sfer” w kontraście do
monochromatycznego, biednego świata Halki i Jontka, jednak wokalnie
Dziemba, Stolnik, Zosia, Janusz nie zrobili na mnie aż tak pozytywnego
wrażenia jak Halka i Jontek i może dlatego skróciłabym nawet niektóre
sceny z tej części, aby bardziej skupić się na relacjach między głównymi
bohaterami. Gratulacje należą się Piotrowi Wajrakowi, który doskonale poprowadził orkiestrę Opery Nova.
Wracając
do domu dyskutowaliśmy jeszcze poszczególne sceny i zakończenie -
bydgoska "Halka" zdecydowanie do wysłuchania, obejrzenia i przemyślenia!