niedziela, 16 grudnia 2018

Manru - Teatr Wielki w Poznaniu - 15.12.2018

 Dominik Sutowicz - Manru
Przedstawienie, które można porównać do meczu, który po pierwszej połowie zapowiadał się niezbyt ciekawie, a skończył się ogromnym sukcesem. Pokochaliśmy "Manru". Wyszliśmy zachwyceni, a opinie w skrócie brzmiały: "Wiwat Paderewski, brawo Kozłowski, Sutowicz i Weiss!".
Ale po kolei.
Przed spektaklem odbyło się bardzo kameralne spotkanie z reżyserem. Marek Weiss powiedział między innymi jak mierzył się z utworem, jak trudny jest muzycznie i stwierdził, że jeszcze pracuje nad przedstawieniem. Skonstatował też, że dotychczasowe realizacje były marne.  Skrytykował bydgoską, którą widziałam, co mnie zdziwiło, bo uważam, że jest niezła. Pomyślałam: "Zobaczymy co pan pokaże ...".
Mówił, że w Poznaniu, bo to bardziej na "Zachodzie" niż we "wschodniej" Warszawie, dyrekcja pozwoliła mu, by Cyganie śpiewali w wersji oryginalnej, czyli po niemiecku. Widać było, że z ciekawością czeka na reakcje publiczności i chce ją sprowokować.  "Hmm, mamy więc podział na "oświecony, tolerancyjny, postępowy Zachód" i "ciemny, nietolerancyjny Wschód. Sam reżyser chyba nie zdaje sobie sprawy, że choć uważa, że nie należy oceniać ze względu na płeć czy rasę, jednak dzieli na lepsze i gorsze "strony świata". Mój drogi, słyszę, że też rozróżniasz "swoich" fajniejszych i "obcych" tych co nie dzielą poglądów politycznych", myślałam sobie. Na przedstawienie wzięłam moich rodziców, którzy, jeśli posłużyć się typologią reżysera, zdecydowanie plasują na konserwatywnym "Wschodzie", a wywodzą się z wielkopolskich i kujawskich rodzin, gdzie dzieci na początku XX wieku  obrywały tęgie lanie za mówienie w szkole polsku.  "Manru" miało w zapowiedziach uświetniać rocznicę Powstania Wielkopolskiego... Zakładałam, że mojej rodzinie ten spektakl się nie spodoba i będą oburzeni. Myliłam się jednak.

Ulana i Manru
Photo: Michał  Leśkiewicz.
 Część pierwsza, która obejmowała pierwszy i drugi akt utworu,  w  zgodnej opinii naszego toruńsko - poznańskiego towarzystwa (mieliśmy wielką przyjemność być na przedstawieniu z Ulą i Drusillą) była nudnawa.  Historia Ulany, która żyje z Cyganem Manru (Dominik Sutowicz) wyrzucona poza nawias wiejskiej społeczności wydaje się dosyć archaiczna i nie budzi specjalnych emocji. Reżyser osadził akcję w czasach współczesnych. Widzimy na początku dom weselny, ubrane odświętnie kobiety i podpitego Uroka (bardzo dobry Mikołąj Zalasiński), który je zaczepia. Matka Ulany, w tej roli jak zawsze świetna Anna Lubańska, jest właścicielką tego miejsca, przelicza w laptopie utarg. Setki razy bawiłam się w takich domach weselnych, owszem jest tam trochę blichtru, ale no to co... Na pewno nie gnieździ się tam nietolerancja wobec dziewczyn, które wybrały życie z cudzoziemcami, bo wieś dzieli teraz poglądy na związki z miastem i matki nie mają zbyt wielkiego wpływu na wybory córek, które jeżdżą po świecie tak samo jak te z miasta.  Co więcej kupują im mieszkania w mieście, gdzie te żyją sobie przed ślubem z chłopakami.
Jeśli ktoś nie znał wcześniej treści libretta miał trudności ze zrozumieniem kim są postaci i na czym polega ich konflikt, ponieważ nie nie było napisów, a przy sporej orkiestracji wychwycić można było około dwudziestu procent śpiewanego tekstu. W przerwie musiałam opowiedzieć główne wątki utworu. Można było się jednak domyślać, że zakochana kobieta traci powoli miłość Manru, którego nuży proste i biedne życie z żoną, poświęcającą wiele uwagi i czułości dziecku. Klasyczne problemy młodego małżeństwa.   Muzyka, owszem ładna, jednak nie wydaje się w pierwszym i drugim akcie szczególnie oryginalna. Dopiero na końcu pojawia się niezwykle piękny, uwodzicielski motyw wykonywany przez skrzypka - wirtuoza. Cyganie nawołują Manru do powrotu  do swoich. W sumie  niekontrowersyjnie, bez skandalu, z lekkimi zastrzeżeniami mojego ojca po co ma oglądać pijaczków na scenie, skończyła się pierwsza część.

Photo: Michał  Leśkiewicz.
To co wydarzyło się w drugiej części przerosło nasze oczekiwania, jakbyśmy znaleźli się na zupełnie nowym przedstawieniu. Efekt był podobny jak kiedyś na "Tristanie i Izoldzie" w TWON - muzyka "wbiła mnie w fotel". Faktycznie słychać było bogatą, "wagnerowską" fakturę utworu wydobytą genialnie przez Tadeusza Kozłowskiego. Marek Weiss znalazł świetną formułę, aby pokazać niebezpieczny i dziki świat, z którego pochodzi Manru. Tutaj doskonale muzyka współgrała z obrazem i ruchem scenicznym. Przestrzeń opery poznańskiej nie jest duża, zostaliśmy "najechani" przez motocyklowy gang. Rozegrała się walka o kobietę, walka o władzę, nareszcie pojawiła się namiętność. Domnik Sutowicz pokazał aktorski talent i to, że potrafi śpiewać dramatyczne role. Piękna barwa i odpowiedni wolumen. Trudno nie tylko u nas o ten rodzaj głosu, więc mieliśmy szczęście, że udało się znaleźć Manru, tak jak niełatwo o Lohengrina, a myślę, że Dominik Sutowicz byłby bardzo dobry w tej roli. Wyobraźcie sobie te do tego interesujące, ciemne głosy Azy  (Galina Kuklina), Orosa (Damian Konieczek), Jagu (Szymon Kobyliński), chóry ... Napisałam, że muzyka była "wagnerowska", ale to to był wspaniały oryginalny Paderewski, nic naśladowczego. Godzina muzycznej uczty!
Podobno Paderewski ze swoim librecistą mieli kilka wersji zakończenia utworu. W Poznaniu Manru odjeżdża ze swoim gangiem. Ulana chce popełnić samobójstwo, ale życie ratuje jej Urok, który okazuje jej prawdziwe przywiązanie. Ulana będzie żyła dla swojego synka.
Mam teraz porównanie, słyszałam i widziałam dwie produkcje "Manru" i rozumiem  krytykę Marka Weissa wersji bydgoskiej. Zgadzam się, że jest zbyt liryczna, nie ma tej energii, którą udało się wydobyć w trzecim akcie. Z drugiej strony historia Ulany, świetnie zaśpiewanej przez  Magdalenę Nowacką wydaje się jakby  "doklejona" do tego, co rozegrało się pomiędzy Cyganami w trzecim akcie. Oni śpiewali po niemiecku, również nie było napisów, więc trzeba było domyślać się treści. Nie wiem, czy był to świadomy zabieg, czy jeszcze w dniu premiery te teksty ulegały zmianie i pracowano nad ostateczną wersją przedstawienia, ale efekt był taki, że słowa i to w jakim języku były zaśpiewane, nie miało dużego znaczenia. Jestem ciekawa czy w kolejnych dniach spektakl będzie ewoluował. Może Markowi Weissowi uda się "obudzić" psychologicznie pierwszą część a wtedy będziemy mieli naprawdę genialny spektakl. Moi "starsi" wyszli zachwyceni, co pewnie nieco rozczaruje reżysera, który, mam wrażenie, lubi spierać się z publicznością i denerwować ją. Tym razem się nie udało:)
Aza i Manru
Photo: Michał  Leśkiewicz.
Realizatorzy
kierownictwo muzyczne Tadeusz Kozłowski
reżyseria Marek Weiss
dekoracje i kostiumy Kaspar Glarner
współpraca scenograficzna Dorota Karolczak
choreografia Izadora Weiss
projekcje video Bartek Macias
reżyseria świateł Marek Rydian
kierownictwo chóru  Mariusz Otto
współpraca muzyczna Marta Gardolińska
asystent choreografa Evgenia Meissner
przygotowanie chóru dziecięcego Michał Sergiusz Mierzejewski
Obsada

6 komentarzy:

  1. Pierwszy akt też mnie za bardzo nie przekonał, ale po przerwie było coraz lepiej. A scena wjazdu Cyganów robiła naprawdę wielkie wrażenie. Jedynym mankamentem był brak napisów, które przydałyby się czasami nie tylko w części śpiewanej po niemiecku… Ale z drugiej strony – pozwoliło to bardziej skupić się na muzyce. O tym koncepcie, by Cygani śpiewali po niemiecku słyszałam jeszcze przed premierą i wydało mi się to pomysłem dość ryzykownym, który w efekcie się obronił – podkreśliło to obcość obu społeczności.
    To dopiero mój drugi kontakt z tym dziełem, wiec trudno mi szczegółowo oceniać jakość wykonania, ale obsada była moim zdaniem bardzo wyrównana, bez słabych ogniw. Magdalenę Nowacką znam i lubię od dawna, a jej kreacja Ulany potwierdza tę dobrą opinię. Zalasiński nie należy do moich ulubionych barytonów, jednak muszę przyznać, że w roli Uroka wypadł bardzo dobrze i pochwalić go też należy za dykcję. Sutowicza słyszałam po raz pierwszy i jestem pod wrażeniem, będę z uwagą śledzić jego karierę. Wielkie brawa dla dyrygenta i chórów!
    Pozdrawiam serdecznie, dziękując za miły wieczór :)
    Drusilla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ile to jednak znaczy odpowiednio dobrana obsada!
      Wydaje mi się, że w tym przedstawieniu nie było aż takiego kontrastu między "swojskością" i "obcością" języka - tyle samo rozumiałam tekstu polskiego, co niemieckiego ...

      Usuń
  2. https://poprostuopera.wordpress.com27 grudnia 2018 15:02

    Akurat ja mam trochę inne odczucia (pisałem zresztą o tym u siebie) - ale muszę się zgodzić, że spektakl był świetnie dyrygowany, a sama opera powinna częściej gościć na polskich scenach.

    Swoją drogą, musieliśmy się widzieć w czasie spotkania z Panem Reżyserem, było za mało ludzi, by kogoś przeoczyć :)

    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, jak mogą być odmienne opinie o tym samym przedstawieniu!
    Tak, musieliśmy się widzieć - my trochę dyskutowałyśmy z reżyserem:)
    Ja również serdecznie pozdrawiam, panie Marku!

    OdpowiedzUsuń
  4. Aha, to Panie były tymi z Bydgoszczy? :) Ponieważ miałem od teatru dwa bilety, to zabrałem jeszcze swoją Matkę, łatwo mnie było rozpoznać, facetów było bardzo niewielu :)
    Pozdrawiam i życzę szczęśliwego nowego roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My jesteśmy z Torunia :)
      Szczęśliwego Nowego Roku!

      Usuń