sobota, 24 grudnia 2016

Boże Narodzenie 2016

 

Jan Kasprowicz

***


Przy wigilijnym stole,
Łamiąc opłatek święty,
Pomnijcie, że dzień ten radosny
W miłości jest poczęty;
Że, jako mówi wam wszystkim
Dawne, prastare orędzie,
Z pierwszą na niebie gwiazdą
Bóg w waszym domu zasiądzie.
Sercem Go przyjąć gorącym,
Na ścieżaj otworzyć wrota –
Oto co czynić wam każe
Miłość – największa cnota.

wtorek, 1 listopada 2016

Cyrulik sewilski - 29.10.2016 - Opera Nova

 
Pyszna zabawa!
Produkcja wyreżyserowana przez Sławomira Żerdzickiego z piękną scenografią Jadwigi Jarosiewicz chyba się  nie zestarzeje. Dom Bartola to obrotowa fikuśna klatka bardzo dekoracyjna i funkcjonalna. Kostiumy i rekwizyty wspomagają charakterystykę postaci. Szczególnie podobały mi się rokokowe kreacje Rozyny i Almavivy. Finezyjnie i elegancko orkiestrę poprowadził Jerzy Wołosiuk. Nie było słabych punktów aktorskich i wszyscy, z jednym wyjątkiem, o którym później,  doskonale poradzili sobie z arcytrudnymi partiami, które kojarzą mi się z jazdą figurową na lodzie. Ta opera wymaga niesamowitej techniki, wyczucia stylu, nerwu scenicznego no i po prostu pięknych głosów. Przyznam szczerze, że tak jak podczas zawodów łyżwiarskich denerwuję się, że sportowiec upadnie na lód przy potrójnym lub poczwórnym skoku, tak też stresuję się jak śpiewacy poradzą sobie z ekwilibrystycznymi ariami Rossiniego.

W roli tytułowej wystąpił młody, utalentowany baryton Sławomir Kowalewski - aksamitna, głęboka barwa, poczucie humoru, widać, że dobrze czuje się w skórze Figara. Oby tak dalej, wróżę mu szybką karierę. Świetnie  pokazała się Victoria Vatutina jako Rosina. Trudno wymienić która z jej arii podobała mi się tego wieczoru najbardziej - we wszystkich dała popis belcantowego śpiewania. Bardzo stylowo wyglądała w stroju z epoki. Jako Don Bartolo Ryszard Smęda mało ma sobie równych. Niewymuszony komizm to prawdziwy dar - wszyscy wiemy, że rozśmieszyć ogromną widownię nie jest łatwo a to co robił i mówił wywoływało salwy śmiechu. Okazało się, że na tym spektaklu obchodził czterdziestolecie swojej pracy. Gratulacje!
Jacek Greszta - Don Basilio - jest w znakomitej formie. Po raz kolejny zaimponował swoim wykonaniem, podobnie jak Małgorzata Ratajczak, która wcieliła się w rolę Berty.

 Ryszard Smęda - Don Bartolo

Tak jak wspomniałam, ten ansambl doskonale radził sobie z muzycznymi piruetami, można było cieszyć się ich pięknymi głosami, jedynie hrabia Almaviva - Pavlo Tolstoy - zdawał się potrzebować cyrulika dla swoich strun. Partia Almavivy jest  typu: "Nie ma zmiłuj", nie da się ukryć żadnych niedoskonałości, same śpiewacze poczwórne axle i salchowy a ja od pewnego czasu słyszę, że coś niepokojącego dzieje się z tym głosem. Gdy śpiewa piano brzmi dobrze, natomiast w pozostałych przypadkach, zwłaszcza przy wysokich nutach, daje się słyszeć to, co Anglosasi określają jako "bleat". Mam nadzieję, że ten zdolny, sympatyczny śpiewak wróci do dobrej kondycji. Aktorsko bez zarzutu, ale serce się ściska, gdy się słyszy taki jakby pęknięty dzwonek.

Po powrocie do domu posłuchałam arii Ecco ridente in cielo chyba w 20 różnych wykonaniach i doszłam do wniosku, że mnie do wyjścia na balkon w środku nocy skłoniliby najbardziej Alfredo Kraus i Javier Camerana. Wiek amantów i ich uroda nie ma tu specjalnego znaczenia ;)


Bardzo byłabym ciekawa jakich Państwo macie ulubionych Almavivów.

kierownictwo muzyczne   Włodzimierz Szymański
reżyseria   Sławomir Żerdzicki
scenografia   Jadwiga Jarosiewicz
Ruch sceniczny   Vladimir Hlinski
Przygotowanie Chóru   Henryk Wierzchoń
Almaviva   Pavlo Tolstoy
Don Bartolo   Ryszard Smęda
Rosina   Victoria Vatutina
Figaro   Sławomir Kowalewski
Don Basilio   Jacek Greszta
Berta   Małgorzata Ratajczak
Fiorello   Szymon Rona
Ambroży   Stanisław Baron
Oficer   Edward Stasiński
dyryguje Jerzy Wołosiuk

czwartek, 27 października 2016

Goplana - 23.10.2016 - Opera Narodowa

 Edyta Piasecka - Goplana

"Goplana" w Operze Narodowej wydaje mi się przedstawieniem niedopracowanym myślowo. Wizualnie ciekawe, ale pozostawia niedosyt. Nie ma tu, jak sądzę winy, wykonawców, bo podstawowa trudność wystawienia tej opery polega na tym, aby poradzić sobie z przestarzałym językowo librettem. Dlaczego Żeleński nie posłużył się tekstem "Balladyny" Słowackiego? Dlaczego reżyser nie oparł się w interpretacji na źródle?  To przecież mistrzostwo słowa, prawdziwa poezja.  Polszczyzna Ludomiła Germana natomiast razi dziś archaicznością, libretto spłyca utwór Słowackiego. Szkoda, że Janusz Wiśniewski nie uwierzył, że  można widzów zainteresować tym, o czym opowiada "Balladyna" i zamiast tego pokazał nam coś w rodzaju ruchomej szopki z kolekcję stereotypowych postaci: dobra i zła siostra, matka-wdowa, piękny książę, rusałka z jeziora itp. Nie starał się pogłębić psychologii bohaterów, relację między nimi są konwencjonalne,  celowo sztuczne.
Małgorzata Walewska - Wdowa
Wyłamała się z tej  schematycznej gry Małgorzata Walewska w roli Wdowy i wygrała! Otrzymała największy aplauz publiczności - mnie także ujęła swym wykonaniem wokalnym i aktorskim. Ładny, ciepły mezzosopran, doskonała emisja, wrażliwość na każde wypowiadane słowo. Reżyser nie zdecydował  kto jest głównym bohaterem spektaklu i o czym on właściwie jest, więc kto sam, tak jak Małgorzata Walewska, nie przemyślał swojej roli, ten po prostu odśpiewywał po kolei swoje i schodził ze sceny. Wśród pozostałych wykonawców podobała mi się tego wieczoru Edyta Piasecka - Goplana, której krystalicznie czysty głos ciął przestrzeń jak laser (to komplement ) i Rafał Bartmiński - Grabiec ....   z tego samego powodu :),  choć podobnie jak wcześniej w roli Księcia Mantui, ten bardzo dobry tenor ma tendencję do nadużywania forte. Arnold Rutkowski- Kirkor rozśpiewał się niestety dopiero w ostatnim akcie. Współczuję mu, bo mnie trudno byłoby śpiewać z powagą słowa, które przytoczę, w stroju rycerza z Gwiezdnych Wojen: 
"KIRKOR:
W ostępy wiodłem was, orlęta śmiałe,
Przez dzikie puszcze brnęliśmy bez trwogi.
Zamczyska mury dziś opustoszałe
Gościnne jutro otworzą nam progi.
Ochoczo leśne przebiegam obszary,
Gdy róg za żubrem w pogoni przygrywa!
Czemuż gdy blisko już mój zamek stary,
W sercu niepokój dziwny się odzywa?
Za jaskółeczką ciągną moje oczy,
Kędy pod strzechą gniazdko ulepiła, —
Cichego szczęścia obraz tak uroczy
Kreślisz mi w duszy, ptaszyno ty miła!
Czy zdoła życie spełnić sen mój złoty,
Serce odnajdzie spokój utracony?
Miłości słodkie czary i pieszczoty
Czy poznam kiedy, szczęściem upojony?
Za twoim cichym, tajemniczym lotem
Spieszę, spragniony celu, jak wędrowiec, —
Za każdym śledzę skrzydeł twoich zwrotem, —
Gdzież ty mnie wiedziesz, jaskółeczko, powiedz!
Gdzie okienkami błyszczą dziewic twarze,
Wiedziesz mnie z sobą, tam mi wstąpić radzisz!
O krasnych licach, czarnych oczach marzę,—
Jaskółko czarna, gdzież mię zaprowadzisz !"

Wyobrażam sobie mojego ulubionego  Aleksandra Żabczyńskiego, który mógłby zaśpiewać taki szlagier w filmie "Manewry miłosne" albo "Jadzia".

Biedny Grabiec natomiast dostał tekst, który jest samą kwintesencją polszczyzny do parodiowania przez obcokrajowców - już chyba więcej  "ś", ź, "ć", "dź" nie mogłoby się tu zmieścić :
"Kiedy rankiem słonko wstanie,
Idźże kochana!
Nie czas już na świegotanie:
Pójdę do siana!
Znów gdy dzionek zajaśnieje,
Przy sianożęci,
Ta spogląda, ta się śmieje,
Wabi i nęci."


Mimo tych narzekań nie żałuję, że byłam na "Goplanie" - plastycznie to ciekawy spektakl. Sceny nad Gopłem robiły wrażenie. Muzycznie też w sumie miły wieczór, choć momentami zdarzały się dłużyzny i jakoś nie pamiętam tego, co usłyszałam, nie wiem czy potrafiłabym rozpoznać ten utwór np. słysząc go ponownie w radiu.  Może to syndrom inżyniera Mamonia, któremu podobały się tylko znane piosenki, ale gdybym miała wybierać między Żeleńskim a Moniuszką, wybrałabym Moniuszkę:)
 



niedziela, 23 października 2016

Samson i Dalila - L’Opéra de Paris



„Samson i Dalila” w reżyserii Damiano Michieletto jest moim zdaniem jednym z najlepszych przedstawień operowych  tego  roku.  Mądrym  i choć na pierwszy rzut oka można byłoby sklasyfikować  tę realizację do regietheater ze względu na przeniesienie akcji do współczesności,  modyfikację treści, jednak młody reżyser unika szczęśliwie typowych wad tego typu produkcji. Wydobywa wątki uniwersalne, nie szydzi z religii, jest w jego spojrzeniu na opowiadaną historię dużo współczucia dla tych, którzy są poddawani przemocy  i wrażliwości na  niesprawiedliwości świata. Chciałam napisać „opowiadaną historię biblijną”, bo przecież bohaterami są znane nam postaci z Księgi Sędziów, ale Damiano Michieletto wykorzystał motywy biblijne i opowiedział  o Samsonie i Dalii na nowo. Choć zwykle zrzymam się na takie zmiany, tym razem przyjęłam je bez sprzeciwu. Różnica polega przede wszystkim na  pokazaniu Dalili nie jako podstępnej Filistynki, która gubi Samsona, ale kobiety która kocha go prawdziwie, sama doświadcza poniżenia z strony pobratymców i to ona, a nie Samson, doprowadza do śmierci wszystkich obecnych na uczcie podpalając  pałac kapłana . Samson ścina nożem swoje włosy, co jest znakiem oddania Dalili. Sukces przedstawienia leży oczywiście w dużej mierze w doskonałej orkiestrze pod batutą Philippe Jordana, wspaniale pokazał się chór opery paryskiej, ale chyba najbardziej to zasługa pięknego prowadzenia śpiewaków – aktorów na scenie przez Michieletto. Rewelacyjne kreacje stworzyli Anita Rachvelishvili i Aleksandrs Antonenko – Samson. Anita Rachvelishvili  coraz bardziej podbija moje serce i spodziewałam się olśniewającej Dalili, natomiast Aleksandrs Antonenko bardzo, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie mam ochoty niczego się czepiać, bo sądzę, że czasami nie warto być małostkowym i analizować drobne niedoskonałości, kiedy całość roli robi ogromne wrażenie Rachvelishvili  i Antonenko pasowali do kreowanych postaci, była między nimi chemia, poruszali emocje. Stuprocentowa Dalila i stuprocentowy Samson.
Najlepiej zobaczyć to na własne oczy i posłuchać póki można na kanale ARTE – ja się wczoraj wieczorem nie mogłam oderwać od tego przedstawienia: http://concert.arte.tv/fr/samson-dalila-de-camille-saint-saens-lopera-de-paris


Camille Saint-Saëns
SAMSON ET DALILA
Libretto, Ferdinand Lemaire
Dalila, Anita Rachvelishvili
Samson, Aleksandrs Antonenko
Le Grand Prêtre de Dagon, Egils Silins
Abimélech, Nicolas Testé
Un vieillard hébreu, Nicolas Cavallier
Un Messager philistin, John Bernard
Premier Philistin, Luca Sannai
Deuxième Philistin, Jian-Hong Zhao
Orchestre et Chœurs de l’Opéra National de Paris
Director del cor, José Luis Basso
Director musical: Philippe Jordan
Director d’escena :Damiano Michieletto
Escenografia, Paolo Fantin
Disseny de vestuari, Carla Teti
Disseny de llums, Alessandro Carletti


niedziela, 2 października 2016

Gala z okazji 60. rocznicy powstania Opery Nova

 
Papagena i Papageno na gali

Gala składała się z kilkunastu mini spektakli, przypominających najbardziej znaczące przedstawienia Opery Nova. Artyści występowali w kostiumach, ze scenografią w tle. Wersja koncertowa, której się spodziewałam, byłaby na pewno mniej ciekawa. Program świetnie skonstruowany i wielkie brawa należą się reżyserowi tego wydarzenia. Publiczność nie wiedziała, czego będzie słuchać i co oglądać, ale nie żałuję tej niepewności z jaką kupowałam bilet. Brak okolicznościowych przemówień był wielkim plusem. Dyrektor Figas mówił chyba trzy minuty. Telewizji nie widziałam żadnych i piratów fonograficznych takoż nie (a szkoda!). Pokusę, wyznam, miałam sama, żeby coś nagrać choćby na komórce, bo chętnie posłuchałabym jeszcze raz wielu wykonań.
W sumie zobaczyliśmy fragmenty z prawie 20 dzieł operowych i baletowych.  Oto moja subiektywna lista najlepszych momentów wieczoru w kolejności wykonania, jaką zapamiętałam:

1. Tadeusz Szlenkier w arii z kurantem ze "Strasznego dworu" - doskonały Stefan!  Bogaty w kolory głos pięknie wypełniał przestrzeń, przekonująca i szczera interpretacja.


2. Mazur siarczysty ze "Strasznego dworu" - Piotr Wajrak wykrzesał temperaturę muzyczną,  tancerze z werwą  zatańczyli.

3. "Va pensiero" z Nabucco Verdiego - po raz kolejny miałam dreszcze na plecach, gdy słuchałam tego utworu. Chór przygotowany przez Henryka Wierzchonia.

4. "E lucevan le stelle" dramatycznie, świetnie, zaśpiewane.
(Tylko czy Tadeusz Szlenkier nie za szybko zaczyna być Cavarandossim?! Mam nadzieję, że póki co tylko na koncertach.)


5. Duet Papagena i Papageny w smacznej  wersji Sławomira Kowalewskiego i Małgorzaty Greli.


6. Łukasz Goliński jako Tonio we fragmencie "Pajaców".
Miód na serce i balsam dla uszu, kiedy się słucha tego barytona.

7. Scena baletowa z "Giocondy" - na balecie nie znam się w ogóle i najczęściej po kilku minutach mam ochotę "przewinąć" akcję do przodu, powiem więc po prostu, że choreografia była ciekawa i fajnie tańczyli.

8. Jacek Greszta i chór Opery Nova we fragmencie z "Mefistofelesa" - chapeu bas


9. Aria "Mesicku na nebi hlubokem" - jest z tą Rusałką Małgorzata Polkowska zrośnięta, jakby to była jej druga tożsamość. Ślicznie, wzruszająco.

10. Duet kwiatów z "Lakme" Katarzyny Stańczak - Nowak i Doroty Sobczak (!) Piękna harmonia głosów. Perełka. Brawo dla obu pań, ale ostatnio jestem zakochana w Dorocie Sobczak :)


11. Alleluja z Mesjasza Haendla - chór Opery Nova. Super.


Droga Opero Nova, cieszę się, że jesteś blisko.
Myślę, że pracują tu ludzie, którzy kochają to co robią, łącznie z obsługą kas i widowni.
Trwaj! Życzę Ci wielu setek lat pięknego rozwoju.


Reportaż o gali w TVP Bydgoszcz


środa, 21 września 2016

Carmen - 20.09.2016 - Opera Nova

Wtorek, kwintesencja codzienności a my z przyjaciółką pojechałyśmy na "Carmen".
Przedstawienie wyreżyserowane przez Bodo Igesza jest nieuwspółcześnine, z hiszpańskimi strojami, ładną choreografią, ale jego głównym atutem wczoraj była Dorota Sobczak w roli głównej. Sama przyjemność słuchania i oglądania: po prostu Carmen - Święto w Środku Tygodnia.

 Dorota Sobczak


Nie chiałabym tylko opowiadać o pięknym  głosie, stylistycznie wysmakowanym wykonaniu - wolałabym załączyć jakiś krótki filmik, albo nagranie. Trzeba jednak uwierzyć na słowo, że jest naprawdę bardzo dobra, bo jak to często bywa, nie mam czym zilustrować tego, co piszę - nie mogę znaleźć żadnego zdjęcia z wtorkową obsadą, żadnej strony Dorota Sobczak nie ma, ani profilu, ani jednego porządnego nagrania w sieci... Żeby pozachwycać się, trzeba stawić się osobiście do Bydgoszczy.

Photo: Opera Nova

środa, 24 sierpnia 2016

Czekam na "Fausta"

Myślę, że nie jestem chyba ani specjalnie konserwatywnym, ani też  liberalnym odbiorcą spektakli. Może mi się spodobać inscenizacja Schenka, ale i Trelińskiego albo Czerniakowa. Niech by "Faust" był klasyczny, niech by był postmodernistyczy, byle nie pozostawiał obojętnym. Na takie przedstawienie czekam. Te, które do tej pory widziałam nie były zupełnym rozczarowaniem, ale oczarowaniem także nie.
"Faust" w Operze Wiedeńskiej - maj 2014
 
Obsada bardzo dobra: Yoncheva, Beczała, Schrott, Eröd w głównych rolach. Zaśpiewane doskonale, ale kto był na miejscu albo oglądał transmisje z Wiednia wie jak ubogie inscenizacyjnie i statyczne mogą być tam przedstawienia. Ładny i wzruszający był początek, czyli scena kiedy Faust podsumowuje swoje życie. Tutaj pusta, mroczna scena z fotelem starego doktora podkreślała jego opuszczenie. Potem skrajnie uboga scenografia mnie zaskoczyła. Jedno smutne, sztuczne drzewko na środku sceny. Stroje Fausta i Małgorzaty przypominały z daleka za dużą piżamę w przypadku jego i koszulę nocną w przypadku jej i to nie tylko w scenach w domu Małgorzaty. Nie wydaje mi się, żeby dobrze czuli się w kostiumach i scenografii. Erwin Schrott za to jako Mefistofeles w skórzanym płaszczu z czerwonym wachlarzem kradł show. 

Plusem było to, że miałam bardzo dobre miejsce - świetna akustyka i widoczność w demokratycznej cenie (Loge 12, Reihe 2, Platz 4, gdyby ktoś się wybierał), tak więc można było po prostu zanurzyć się w muzyce i pozwolić wyobraźni uzupełnić to,  czego brakowało na scenie.

Zresztą patrząc z dłuższej perspektywy było to dla mnie bardzo pouczające doświadczenie, ponieważ sporo się działo interesujących rzeczy po spektaklu i były one jakby jego przedłużeniem. Poszliśmy ze znajomymi po autografy. Może jakiś socjolog albo kulturoznawca opisze kiedyś mechanizmy pozascenicznych zachowań śpiewaków i ich fanów, "dworów" jakie się tworzą,  dwustronnego zabiegania o względy, systemu "audiencji", roli żon w zarządzaniu osobami sławnych mężów itd. Bardzo ciekawe, choć cień Mefistofela (tego prawdziwego), co skłóca a nie łączy, był tam mocno obecny. Niewesoło.
 


"Faust" w Salzburgu - sierpień 2016 (transmisja)

Salzburską inscenizację "Fausta" przygotowali Reinhard i Birgit von der Thannen. Zdawałoby się przeciwieństwo wiedeńskiego przedstawienia. Awangardowo, groteskowo, symbolicznie, mnóstwo rekwizytów, bohaterowie nieustannie zmieniali stroje, które nawiązywały do kostiumów cyrkowych.  Moje szare komórki cały czas pracowały starając się dociec sensu oglądanych obrazów. W pewnym momencie stwierdziłam, że już potrzebuję odpocząć, poszłam zrobić herbatę i słuchałam z daleka. Tak było lepiej. Nic (rien) co by mi coś mądrego o świecie i człowieku powiedziało, ale i nie było to przedstawienie skandaliczne, wulgarne. Zabawa formami plastycznymi i ruchem. Summa summarum efekt podobny do wiedeńskiego. Obejrzałam raz, ale słuchać można z przyjemnością wielokrotnie.

Faustem podobnie jak we Wiedniu był Piotr Beczała i pewnie studenci klas wokalnych w akademiach muzycznych będą analizować to wykonanie i uczyć się na nim. Elegancko, subtelnie, z pewnymi górami, a to szczególnie ważne w cavatinie "Salute! demeure chaste et pure, gdzie tak trudno o naturalne, pięknie brzmiące wysokie C. We Wiedniu wydawał się trochę zmęczony, tutaj widać było wysoką formę. 
Ubrano tego Fausta na początku w coś, co wyglądało jak dziecięce śpiochy, z łysą głową wyglądał śmiesznie. Mechaniczne kruki siedzące wokół jego fotela były świetne - dobry gadżet! Potem Faust przeżywał nieustanne metamorfozy, w każdej wizerunkiem zbliżając się do Mefistofelesa (Ildar Abdrazakov)Wreszcie w ostatniej scenie wtopił się w tłum jego pomocników - clownów/pajacyków i zniknął. 

Mefistofeles u von der Thannena to nie byt metafizyczny lecz personifikacja ciemnej strony charakteru tytułowego bohatera. Iladr Abdrazakov stworzył scenicznie ciekawą postać, głos to może pozbawiony demonicznych głębi, ale wykonanie bogate w niuanse. 

Maria Agresta przekonała mnie bardzo jako Małgorzata, choć jej sopran jest ciemniejszy od wszystkich dotąd słyszanych przeze mnie w tej roli. Prawdziwa i ma naturalny wdzięk.Wszystkie sceny z Małgorzatą, wszystkie w ogóle sceny, gdzie pokazane zostały jakieś ludzkie, uczucia, relacje między bohaterami były dla mnie najciekawsze. Nie było ich jednak zbyt wiele, a i tak wyczyściłabym je z plączących się po nich niepotrzebnie moim zdaniem pajacyków.

Rien - Nic. Taki neon pojawia się na początku i na końcu przedstawienia. Małgorzata nie jest zbawiona, bo w tym przedstawieniu nie ma Nieba ani Piekła. Reżyser pokazuje, że jest obłąkana, dlatego nie podąża za Faustem. Nie ma metafizyki, nie ma też końcowego katarsis, które jest wpisane w muzykę. Szkoda, bo zamiast "Fausta" mamy teatr absurdu w stylu "Wariata i zakonnicy" Witkacego z muzyką Gounoda.

Czekam na współczesnego "Fausta", który poruszy rozum, serce, wyobraźnię.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Gaetano Donizetti Messa da Requiem - Warszawa 19.8.2016

Vaclav Luks, soliści, Collegium 1704, Collegium Vocale
fot. Darek Golik
Chociaż do Warszawy wybraliśmy się w piątek głównie na koncert z udziałem Jana Lisieckiego w Filharmonii Narodowej,  jednak największym przeżyciem muzycznym nie tylko tego wieczoru, ale ostatnich kilku miesięcy, okazało Requiem Gaetano Donizettiego w Bazylice Świętego Krzyża.  Utwór napisał kompozytor poruszony śmiercią kolegi - Vinzenzo Belliniego. Z pasją wykonali to nieukończone, ale naprawdę wspaniałe dzieło, artyści orkiestry instrumentów dawnych Collegium 1704, chór Collegium Vocale  oraz czescy i polscy śpiewacy pod dyrekcją Vaclava Luksa. Miłośnicy opery mogli cieszyć się pięknie napisanymi partiami na głosy solowe, szczególnie męskie - mieliśmy możliwość słuchania w nich świetnych, choć mało znanych wykonawców: tenora Jaroslava Brezinę, basy Jana Martinika, Jiriego Brucklera. Towarzyszyły im głosy żeńskie najwyższej klasy - Natalia Rubiś i  Agnieszka Rehlis. 
Utwór został zarejestrowany, ukaże się na DVD. Gorąco polecam!
  
 
fot.Wojciech Grzędziński
fot. Darek Golik
 fot. Darek Golik

Chopin i jego Europa
Gaetano Donizetti
Messa da Requiem
Bazylika Świętego Krzyża
Przed sercem Chopina 

Wykonawcy:
NATALIA RUBIŚ SOPRAN
AGNIESZKA REHLIS ALT
JAROSLAV BŘEZINA TENOR
JAN MARTINÍK BAS
JIRI BRÜCKLER BAS
VÁCLAV LUKS DYRYGENT

wtorek, 12 lipca 2016

Koncert Mariusza Kwietnia i Simony Šaturovej -9.7.2016 NFM Wrocław


 

Miły początek lata. W zeszłym roku wakacje zaczęły się "Czarodziejską górą" na Malcie w Poznaniu, a w tym koncertem Mariusza Kwietnia i Simony Šaturovej. Pragram Mariusz Kwiecień ułożył na lipcowy wieczór  - Rossini, Mozart, Bellini i Donizetti - szampan i truskawki. Dużo zabawy i przyjemności dla nas, choć dla śpiewaków - oboje w bardzo dobrej formie - wymagający.

Punktem kulminacyjnym koncertu stała się dla mnie zaśpiewana fenomenalnie przez Mariusza Kwietnia aria Ah! Per sempre io ti perdei z opery "I Puritani". Simona Šaturova jest uroczą,  o wysokiej kulturze wokalnej śpiewaczką, która, jak mi się wydaje, szczególnie dobrze czuje się w repertuarze mozartowskim, dlatego w jej wykonaniu najbardziej urzekła mnie aria Deh vieni, non tardar z "Le Nozze di Figaro".

Podobały mi się bardzo duety - wszystkie.  Fantastycznie zaśpiewane i zagrane. Słychać było (i widać), że Mariusz Kwiecień i Simona Šaturová nie spotkali się na scenie pierwszy raz, rozumieją się i lubią ze sobą występować. Gdybym miała powiedzieć, który duet wzbudził mój największy entuzjazm, byłby to E il dottor non si vede  z "Don Pasquale". No i zaśpiewana na bis rozmowa Zerliny i Don Giovanniego Là ci darem la mano! Pyszne!

PS. Gabriela i Tom - dziękuję za wrocławski wieczór: )

 Photo: Gabriela Harvey
Photo: Gabriela Harvey

Wykonawcy:
José Maria Florêncio – dyrygent
Simona Houda-Šaturová– sopran
Mariusz Kwiecień – baryton
Zespół Instrumentalistów NFM
 

Program:
G. Rossini Uwertura do opery Sroka złodziejka, fragmenty z opery Cyrulik sewilski: Largo al factotum – aria, Una voce poco fa – aria, La tempesta, Dunque io son – duet
W.A. Mozart Uwertura do opery Uprowadzenie z seraju, fragmenty z opery Wesele Figara: Deh vieni, non tardar – aria, Hai gia vinta la causa… Vedro mentr’io sospiro – recytatyw i aria
***
V. Bellini Uwertura do opery Norma, Ah! Per sempre io ti perdei – aria z opery I Puritani
G. Donizetti – fragmenty z opery Łucja z Lammermooru: Regnava nel silenzio – aria, Preludio, Appressati, Lucia, Il pallor funesto, orrendo, Se tradirmi tu potrai – duety
G. Donizetti – fragmenty z opery Don Pasquale: Uwertura, E il dottor non si vede – duet

Bisy
Mariusz  Kwiecień: Champagne aria from Don Giovanni.
 Duet Là ci darem la mano, Zerlina i Don Giovanni 

piątek, 1 lipca 2016

Werter - 27.6.2016 - transmisja z ROH

 
 Photo: ROH
Jestem z tych, którzy lubiane filmy, opery mogą oglądać w kółko. Tak jest z "Werterem" w inscenizacji Banoit Jacquota i Charlesa Edwardsa - mam DVD z Jonasem Kaufmannem i Sophie Koch (jakżeby inaczej!). Nie tylko ze względu na oskarową rolę Kaufmanna lubię tego "Wertera", ale także podoba mi się oszczędna i elegancka scenografia, piękna reżyseria świateł i kostiumy. W poniedziałek nadarzyła się okazja, żeby obejrzeć tę realizację chyba sto pierwszy raz.  Mam też sentyment do transmisji z ROH, dlatego że najbardziej wciągają mnie ich wprowadzenia i wywiady z twórcami i śpiewakami.
Ta produkcja jest tak znana, że zastanawiałam się czy pisać cokolwiek, ale nie było to tuzinkowe wykonanie, dlatego parę słów o nim powiem.
Przede wszystkim jakość wykonania muzyki Masseneta przez orkiestrę pod dyrekcją Antonio Pappano była doskonała. Kiedyś zdarzyło mi się lecieć z Brukseli do Nowego Jorku ogromnym Boeingiem. Kiedy startowaliśmy i włączyły się silniki czuło się co to za moc drzemie w  maszynie i jaki geniusz techniczny unosi nas w przestrzeń. Podobne wrażenie lotu muzycznym transatlantykiem miałam w poniedziałek w Multikinie. Trzeba także pochwalić kino za bardzo dobry dźwięk.
Pierwszy i drugi akt "Wertera" bywa nieco nudnawy, ale nie tym razem dzięki dobrej obsadzie ról Bailli, Johanna, Schmidta. Udał się Davidowi Bizicowi Albert - miły, szczery, ciepły chłopak, który naprawdę kocha Charlottę. Chyba wszystkim ścisnęło się serce, gdy w drugim akcie zabrała swoją dłoń z jego dłoni ... Ślicznie zaśpiewała swoją partię Heather Engebredson - Sophie.
Trzeci i czwarty akt to już same emocje. W głównych rolach mieliśmy dwoje sławnych debiutantów  (wcześniej zdaje się wykonywali "Wertera" w wersjach koncertowych) - Joyce DiDonato i Vittorio Grigolo. Sądzę, że nie przejdą do historii jako idealni odtwórcy nieszczęśliwie zakochanego młodego poety i jego wybranki, ale były to interesujące interpretacje. Jak wypadli powiedzieć mogą reakcje kinowej publiczności. Kilka rzędów poniżej siedziała rodzina -  troje nastolatków z rodzicami. Trochę przeszkadzali, bo komentowali między sobą to co się działo na ekranie. Zwróciłam jednak uwagę, że cichli zupełnie, gdy śpiewała Joyce DiDonato, natomiast Vittorio Grigolo ich rozśmieszał. Dzieci są niezwykle wymagającymi słuchaczami. Joyce DiDonato przykuwała uwagę pięknem głosu, perfekcyjną techniką, świetnym aktorstwem, zwłaszcza w scenie czytania listów od Wertera. Klasa i mistrzostwo. Grigolo mojego rozbawienia nie wzbudzał, mam dla niego sporo sympatii. Za barwą głosu co prawda nie przepadam, ale uważam, że śpiewa dobrze (no może dosyć dobrze). Ma ekstrawertyczny temperament, którego udziela granym przez siebie postaciom i wielu osobom bardzo się podoba, co szanuję. Do tej samej kategorii hiperekspresywnych śpiewaków zaliczyłabym również M. Fabiano i R. Villazona. W moim odczuciu Grigolo wyszedł z tego przedstawienia z tarczą - chłopięcy, niecierpliwy, emocjonalny, "południowy" Werter. W tej chłopięcości leżał pewien problem - widoczna była różnica wieku między Charlottą a Werterem, co dawało szczególny aspekt ich relacji. Miałam wrażenie, że samotny chłopak szuka matczynej opieki. Sądzę, że partnerem Joyce DiDonato powinien być ktoś starszy i z drugiej strony bardziej dziewczęca Charlotta byłaby odpowiedniejsza dla włoskiego tenora.

P.S. Dla przypomnienia inni wykonawcy Wertera w paryskiej inscenizacji.
Poznajecie, drodzy Państwo?:)
 
 
Director:Benoît Jacquot
Set and lighting designer:Charles Edwards
Costume designer:Christian Gasc
Conductor:Antonio Pappano
Werther:Vittorio Grigòlo
Charlotte:Joyce DiDonato
Albert:David Bizic
Sophie:Heather Engebretson
The Bailli:Jonathan Summers
Johann:Yuriy Yurchuk
Schmidt:François Piolino
Brühlmann:Rick Zwart
Käthchen:Emily Edmonds
Concert master:Vasko Vassilev
Orchestra
Orchestra of the Royal Opera House

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Tristan i Izolda - 12.06.2016 - Teatr Wielki Opera Narodowa


Muzyka mnie pochłonęła. Utonęłam na kilka godzin. Cieszę się, że udało mi się być na "Tristanie i Izoldzie", bo nareszcie miałam okazję posłuchać Wagnera na żywo. Nagrania z reguły mnie nużyły. Znajomi podsyłali je, żebym się przekonała, ale jakoś "nie iskrzyło"... 


Inscenizacja Mariusza Trelińskiego jest, tak to widzę,  jego dalszym  mierzeniem się z problematyką światła i ciemności. Podobała mi się, choć momentami czułam się przytłoczona. Miałam wrażenie, że jestem na dalszej części "Jolanty", "Zamku Sinobrodego" - ta sama stylistyka dramaturgiczna i scenograficzna, podobna "metoda" analizy psychiki bohaterów - tym razem w centrum zainteresowania Trelińskiego jest mężczyzna - Tristan - schodzi do jego dzieciństwa, by pokazać korzenie zachowań w dorosłym życiu, samotność, tęsknotę za tym, by być kochanym. Czerń dominowała na scenie. Reżyser umieścił akcję na brytyjskim statku wojennym, poszczególne sceny rozgrywają się na jego różnych poziomach w mrocznych zakamarkach. Myślę, że w II akcie, kiedy główni bohaterowie przeżywają  chwile szczęścia, miłosnego zjednoczenia brakuje jednak jakiegoś otwarcia przestrzeni.


Melenie Diener - złotowłosa, o pięknym głosie - stworzyła mocną, namiętną postać Izoldy.  Równie dobre wrażenie wywarła Michaela Selinger w roli Brangeny. Jay Hunter Morris jest, moim zdaniem, tenorem lirycznym, który roli Tristana nie powinien śpiewać, bo jest dla niego za ciężka! Cóż, zaakceptowałam jednak takiego bardzo ludzkiego, "nienadzwyczajnego" Tristana.  Wzruszyły mnie sceny z Gorwenalem (Tómas Tómasson) w III akcie. Pewnie nie bez znaczenia było to, że siedziałam na balkonie, tuż przy scenie i widziałam bardzo dobrze śpiewaków, ich najdrobniejsze gesty, mimikę. Z panów spodobał mi się bardzo Król Marek - Reinhard Hagen i w niewielkiej roli Pasterza młody tenor Zbigniew Malak.


Izolda była kosmiczna, Tristan ziemski. Nieziemska muzyka w wykonaniu orkiestry TWON pod batutą węgierskiego dyrygenta Stefana Soltesza.




Reżyseria - Mariusz Treliński
Scenografia - Boris Kudlicka
Kostiumy - Marek Adamski
Reżyseria światła - Marc Heinz
Projekcje multimedialne - Bartek Macias

Obsada
Tristan - Jay Hunter Morris
Izolda - Melanie Diener
Gorwenal -Tómas Tómasson
Brangena -Michaela Selinger
Król Marek -Reinhard Hagen
Melot - Mateusz Zajdel
Pasterz/Młody marynarz - Zbigniew Malak
Sternik - Mikołaj Trąbka

środa, 27 kwietnia 2016

O Strasznym dworze



O, matko, moja miła (!), w ciągu sześciu miesięcy trzy razy udało mi się obejrzeć "Straszny dwór" :). Wczorajszy, łódzki, był najbardziej tradycyjny; wiele już ukazało się tekstów na jego temat, więc myślę, że nie ma potrzeby, by bardziej szczegółowo omawiać inscenizację Krystyny Jandy, która gościła w Bydgoszczy. Jest prosta, umiejscowiona w czasie po powstaniu styczniowym, kolorystyka scenografii, strojów to różne odcienie bieli, szarości i czerni - eleganckie suknie z epoki podkreślają figury i urodę pań. Panów w  powstańczych strojach z daleka nie rozróżniałam - Stefan, Zbigniew i Maciej wyglądali jak trzej bracia. Myślę, że większość  śpiewaków musiała zaakomodować się do wypełnionej po brzegi opery, bo z minuty na minutę było ich słychać coraz lepiej.
Im częściej słucham "Strasznego dworu", tym bardziej się do niego przekonuję.  Podobały mi się bardzo duety Hanny i Jadwigi (Patrycja Krzeszowska i Monika Korybalska).  Interesujący  wydał mi się zwłaszcza mezzosopran  - oryginalna barwa,  bardzo dobra emisja.
Wśród wielu pięknych momentów wieczoru największe wrażenie wywarły na mnie arie Skołuby i Stefana. Grzegorz Szostak to nareszcie Skołuba z krwi i kości! I posturą i wokalnie i aktorsko sto procent tego, czego się oczekuje od tej roli. Równie mistrzowsko zaśpiewał arię z kurantem Dominik Sutowicz - przede wszystkim bardzo naturalnie,  z  ogromną wrażliwością na słowo.
Publiczność bardzo ciepło przyjęła przedstawienie.


 OBSADA: MIECZNIK: Zenon Kowalski, HANNA: Patrycja Krzeszowska, JADWIGA: Monika Korybalska, DAMAZY: Krzysztof Marciniak, STEFAN: Dominik Sutowicz, ZBIGNIEW: Patryk Rymanowski, CZEŚNIKOWA: Bernadetta Grabias, MACIEJ: Andrzej Kostrzewski, SKOŁUBA: Grzegorz Szostak, MARTA: Dagny Konopacka, GRZEŚ: Krzysztof Dyttus, STARA NIEWISATA: Olga Maroszek, Chór, Chór Dziecięcy, Balet, Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi oraz uczniowie Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. F.Parnella w Łodzi.
Dyryguje Piotr Wajrak.
Realizatorzy:
kierownictwo muzyczne: Piotr Wajrak
reżyseria: Krystyna Janda
scenografia: Magdalena Maciejewska
kostiumy: Dorota Roqueplo
choreografia: Emil Wesołowski
reżyseria efektów świetlnych: Katarzyna Łuszczyk
przygotowanie chóru: Dawid Jarząb

niedziela, 24 kwietnia 2016

Don Carlos - 23.4.2016 Opera Nova


Z drżeniem serca jechałam na  premierę "Don Carlosa"  - Verdi pracował nad swoim utworem długie lata, jest chyba aż siedem autoryzowanych wersji. Fabuła skomplikowana, mroczna, wielu reżyserów na niej poległo, więc nie wiedziałam co nas czekać będzie tym razem. Włodzimierzowi Nurkowskiemu się powiodło - gratulacje! Jego inscenizacja ma wartki przebieg i możemy zaangażować się emocjonalnie w perypetie bohaterów. Wprowadził na początku sceny retrospektywne, pokazujące jak rodziło się uczucie bardzo młodych  Elżbiety i Carlosa, jak byli wtedy bardzo szczęśliwi. Pod koniec opery te obrazy powracają znowu jako wspomnienie, kiedy zakochani rozstają się ostatecznie. Zastanawiałam się skąd inscenizatorzy zaczerpnęli plastyczne inspiracje do tych scen a także zabaw ogrodowych na dworze hiszpańskim - dużo odcieni zieloności, urocze stroje dworskie dam. W tym miejscu pochwalić trzeba scenografię Anny Sekuły. Niebo z fragmentami drzew i przesuwające się chmury nad głowami (projekcje Pawła Weremiuka) cudne!

Ze względów dramaturgicznych podobała mi się stała obecność tytułowego bohatera na scenie. Moglibyśmy w zawiłych wątkach politycznych zapomnieć o nim i sztuka miałaby położone inaczej akcenty i inną interpretację. Dlaczego Verdi nazwał swoje dzieło "Don Carlos"? Przecież równie dobrze mogłoby się nazywać "Filip" lub "Elżbieta". Nurkowski postarał się popatrzeć na wydarzenia z perspektywy Carlosa, który jest człowiekiem zepchniętym na margines, jakby "przemielonym przez koło historii", prawie nikomu niepotrzebnym.  Ma świadomość wydarzeń, ich przyczyn, ale brak mu możliwości działania, wszystkie ich próby kończą się fiaskiem. Przypomina  Wertera - podobnie jak on nie jest w stanie funkcjonować dalej w społeczeństwie po utracie ukochanej, nie ma nawet do tego sił fizycznych - dzisiaj pewnie diagnozą lekarską byłaby silna depresja. Żyje, ale jakby już umarł. Kompozytor i reżyser ujęli się za nim, wrażliwcem, przegranym życiowo "luzerem".
Nurkowski położył przede wszystkim nacisk  na aspekt psychologiczny utworu. Postaci są miotane namiętnosciami, ich relacje iskrzą, co zobaczyliśmy dzięki wykonawcom - znowu mieliśmy   świetną obsadę.  Tytułowa rola jest trudna do zagrania i niektórzy tenorzy świadomie chyba jej unikają, może dlatego, że nie ma żadnej solowej arii. Tadeuszowi Szlenkierowi udało się sprawić, że przejęłam się losami następcy tronu Hiszpanii. Czysty, liryczny tenorowy głos podkreślał niewinność Carlosa, jego dobre intencje, które przecież nie muszą być oczywiste. Można w tej roli popaść w płaczliwy sentymentalizm, albo próbować uczynić bohatera szalonym.  Don Carlos w tej interpretacji to młody mężczyzna, któremu sypią się na głowę nieszczęścia, jest zdruzgotany, ale nie budzi litości.  Rola wokalnie tworzona w duetach - stylowo i z wysoką temperaturą emocjonalną wczoraj wykonana.  Ta postać nie schodzi ze sceny - wyobrażacie sobie pokazywać różne odcienie smutku i cierpienia trzy godziny?!! Zadanie aktorskie dla śpiewaka - myślę  horror!

Foto Mak
W roli Elżbiety de Valois  dobrze było słychać walory głosu Jolanty Wagner, pięknego szczególnie w dolnym i średnim rejestrze.   Dała tej postaci mądrość, siłę i dumę.  Darinę Gapicz słyszałam do tej pory w operetkach* - przyznam, że nie byłam zachwycona, bo głos brzmiał ostro, w górach  było sporo wibrato. A tu proszę - świetna i aktorsko i wokalnie księżniczka Eboli - Darina Gapicz ma potencjał.   Stanisław Kuflyuk jako markiz Posa skradł chyba serca większości publiczności. Ukraiński baryton wie jak się poruszać na scenie i potrafi umierać (to skarb!). Bardzo dobry technicznie - głosy Posy i Carlosa bardzo dobrze ze sobą współbrzmiały.
Wojtek  Śmiłek stworzył ciekawą, wielowymiarową postać Filipa. Król, co prawda ma włosy przyprószone siwizną, ale to mężczyzna przystojny, w pełni sił, który kocha władzę, jednak pragnie także miłości Elżbiety. Można mu współczuć. Podobnie Inkwizytor - Bartłomiej Tomaka- jest groźny, ale to nie wcielone zło. Obaj panowie obdarzeni basami dużej urody. Zabłysnął też w roli Mnicha bas trzeci - Janusz Żak. 

Choć dominowały wątki psychologiczne, jednak metafizyczne, czyli ścieranie się dobra ze złem też było interesującą ukazane przede wszystkim za pomocą zabiegów inscenizatorskich. Projekcje multimedialne przedstawiały niepokojące obrazy Hieronima Boscha, których fragmenty materializowały się na scenie. Bohaterów męczyły pokusy - stwory wypełzłe z mroku. Wiele scen zapada w pamięć - np. pojawienie się Filipa w złotym stroju na tle przypominającym promienie z monstrancji, finał sceny auto da fé, kiedy wszytko, łącznie z kurtyną staje w płomieniach.

Jak to dobrze, że reżyser nie włączył się w dyskusję o aktualnej sytuacji politycznej w kraju i całe szczęście, że nie wiem co myśli np. o konflikcie wokół TK!
Z całym szacunkiem dla problemów środowiska LGBT nie w każdym przedstawieniu trzeba do nich nawiązywać, więc brak tych wątków absolutnie mi nie doskwierał!


Warto być na tym spektaklu, jeśli tylko nadarzy się do tego jakaś okazja, choćby ze względu na wspaniałą muzykę Verdiego, która zabrzmiała pięknie w wykonaniu orkiestry pod dyrekcją Piotra Wajraka. 
Mnie nadarzyła się taka sposobność jeszcze raz dziś, z czego z radością skorzystałam - to jednak być może osobna opowieść, bo druga premiera różniła się obsadą ...
PS. A tak śpiewają szwrccharaktery D.Szwarcman:) Nie ma nagrania z soboty, ale znalazłam "Rycerskość wieśniaczą" z tego roku:



24.4.2016


Parę słów o przedstawieniu niedzielnym, oglądanym w gronie osób, które pierwszy raz widziały "Don Carlosa" na scenie i w ogóle nie znały wcześniej tego utworu. Ich opinie, wypowiadane w przerwie i po zakończeniu są, jak sądzę, szczególnie ciekawe:
- piękna muzyka,
- nie można zanucić żadnego fragmentu, a chciałoby się móc to zrobić,
- jednak dobrze, że jadąc do Bydgoszczy trochę sobie poopowiadaliśmy fabułę, bo historia nie jest prosta,
- numer jeden wśród solistów: księżniczka Eboli (Ewelina Rakoca), numer dwa: Elżbieta (Karina Skrzeszewska), numer trzy: markiz Posa (Sławomir Kowalewski),
- Don Carlos (Łukasz Załęski) oględnie rzecz ujmując, hmmm..., blado wypada wśród wykonawców, 
- seledynowe kolory w scenie ogrodowej fantastyczne, tak jak suknie i kapelusze pań  (żeby takie móc nosić! ;-),
- projekcje obrazów Hieronima Boscha super, podobnie jak stwory, które z tych obrazów się rodzą,
- zakończenie pierwszej części spektaklu robi ogromne wrażenie,
- chóry: WOW!
- dama dworu/głos z nieba   Aleksandra Olczyk - anielska.

O całości: +++++
5 głosów za, nie ma przeciw, nikt się nie wstrzymał.
(Było nas słychać przy ukłonach :)
Drogie koleżanki, jeśli czegoś nie zapamiętałam, dopowiedzcie.
 
 Foto Mak
 Foto Mak
 Foto Mak
 Foto Mak
 Foto Mak
* W pierwszej wersji napisałam, że Darinę Gapicz słyszałam jako Adinę - no nie, niemożliwe, przepraszam, jakieś zaćmienie pamięci. To było w operetkach, a także jako Zofię i Jezibabę.


Obsada sobotnia:
Filip II   Wojtek Śmiłek
Don Carlos   Tadeusz Szlenkier
Rodrigo,markiz  Posa   Stanisław Kuflyuk
Wielki Inkwizytor    Bartłomiej Tomaka
Mnich    Janusz Żak
Elżbieta de Valois   Jolanta Wagner
Księżna Eboli   Darina Gapicz
Dama dworu/głos z nieba   Marta Ustyniak
Hrabia Lerma/Herold   Szymon Rona
Paź   Paweł Nowicki
dyryguje Piotr Wajrak


Reżyseria                                 – Włodzimierz Nurkowski
Kierownictwo muzyczne             – Piotr Wajrak
Scenografia                               – Anna Sekuła
Choreografia                             –  Iwona Runowska
Reżyseria świateł                      -   Maciej Igielski
Projekcje multimedialne             -   Paweł Weremiuk
Przygotowanie chóru                 -  Henryk Wierzchoń
Asystent reżysera                      -   Ryszard Smęda
Asystent choreografa                 - Anna Bebenow
Asystent dyrygenta                    - Maciej Wierzchoń