Anhelli - Jan Jakub Monowid
Wszystkie zdjęcia: Bartek Barczyk
Wszystkie zdjęcia: Bartek Barczyk
"Anhelli"
Słowackiego, sto lat temu czytany przeze mnie raczej z obowiązku niż z
wyboru, pozostawił jakieś mgliste wyobrażenie i niewiele w pamięci
zostało mi z niego. W wieczór przed wyjazdem do Poznania sięgnęłam po
tekst i szybko go pochłonęłam, bo choć wymowa jego jest pesymistyczna,
to język doskonały, przemawiający do wyobraźni.
Językiem tym - biblijnym,
nawiązującym do ksiąg prorockich i do Apokalipsy - Słowacki opisuje
białe piekło syberyjskie, gdzie wiodą okrutny, katorżniczy żywot polscy
wygnańcy. Jeden z nich Anhelli, prowadzony przez swojego mistrza
Szamana, odwiedza miejsca katorgi, gdzie dzieją się straszne rzeczy, bo
ludzie są bici, poniżani, zmuszani do pracy pond siły w kopalniach,
wymierzania kar swoim współwięźniom, z głodu pożerają siebie nawzajem.
Szaman daje ku pomocy Anhellemu zesłaną na Syberii za jakąś popełnioną
zbrodnię piękną Ellenai, która staje się jego towarzyszką i oboje stają
się sobie bliscy. Anhelli zostaje jednak w końcu zupełnie sam,
pozbawiony bliskiej osoby, bo Szamana zabijają zbuntowani przeciwko
niemu wygnańcy, a Ellenai umiera pokonana ciężką chorobą. Przybywają do
niego do niego aniołowie, ci sami, którzy odwiedzili w początkach
dziejów narodu Piasta, zapowiadając, jego wymarcie i to, że ziemia
pogrąży się w kompletnym mroku: "Oto przyszliśmy ci zwiastować, że
dzisiejsze słońce wstanie jeszcze, lecz jutrzejsze nie pokaże się nad
ziemią". Mówią także, żeby Anhelli przygotował się na własną śmierć, co
też się staje. Zmarły nie widzi już apokaliptycznego jeźdźca budzącego
narody do krwawej rewolucji. W ostatniej scenie poematu nad ciałem
Anhellego pochyla się kobieta - anioł Eloe.
Przeczytanie
poematu nie było jedynym elementem przygotowań jako, że na stronie
Teatru Wielkiego w Poznaniu twórcy prosili, by publiczność ubrała się na
biało. Większość osób, podobnie jak ja, podjęła to wyzwanie i
pojawiliśmy się na premierze w strojach w różnych odcieniach tego
koloru. Kto tego nie zrobił, mógł się ubrać w tuniki, szale proponowane
przez pracowników teatru. Oprócz tego każdy z nas dostał świecące opaski
na rękę. W zależności od koloru biletu byliśmy prowadzeni na widownię
trzema ścieżkami "Anhellego" (parter), "Szamana" (miejsca na scenie) i
Słowackiego (pierwszy balkon). Mnie przypadła ścieżka Anhellego,
zaprowadzona przez przewodniczkę usiadłam więc na wolnym
miejscu wśród innych osób na widowni i stałam się częścią
scenografii spektaklu.
Wizualnie i muzycznie to doskonałe przedstawienie. Każdy kostium to dzieło sztuki i aż trudno uwierzyć, że wszystkie zostały wykonane z materiałów z recyclingu. Nie wyglądały na tanie, myślę, że poświęcono im wiele godzin żmudnej pracy. Nie tylko postacie sceniczne, ale także muzycy orkiestry byli w nie ubrani. Ważny był ruch sceniczny, każda z postaci wydawała się mieć przygotowanie baletowe. Podziwiać było można zwłaszcza śpiewano - tańczone role Ptaków oraz Ellenai, która miała bardzo skomplikowaną choreografię. Muzykę opisać mi trudno, mogę powiedzieć tyle tylko, że podobała mi się - do posłuchania jeszcze raz. Nie była podobna do żadnej poprzednio słuchanej przeze mnie opery współczesnej ,najbardziej może do "Czarodziejskiej góry" Mykietyna, ale tam dźwięki były generowane elektronicznie, tutaj zaś mieliśmy klasyczny skład orkiestrowy. Frapujące są w tym utworze fragmenty śpiewane przez chór, zapadło mi w pamięć "Zdrowaś Mario". Postacią przykuwającą najbardziej moją uwagę był Szaman - baryton Jaromir Trafankowski posiada głos o pięknej barwie, świetnie pokazał moc i charyzmę swojego bohatera. To on był najbardziej dynamiczny i najbardziej człowieczy na scenie. Kontratenor Jan Jakub Monowid i sopran Joanna Freszel fantastyczni wokalnie w swoich trudnych partiach ucieleśniali idee, stąd niełatwo było związać się z granymi przez nich postaciami. Zastanawiam się dlaczego autorzy nazwali postać graną przez Joannę Freszel Ellenai, choć była przecież Eloe uosabiającą komiczne siły. W ostatnich scenach pokazuje się jak olśniewające Słońce, które ma już nie wzejść więcej. Może czegoś nie zrozumiałam - śpiewano w języku angielskim, co dawało spektaklowi charakter bardziej uniwersalny, ale sprawiło też, że warstwa słowna i stawała się drugorzędna wobec warstwy wizualnej i muzycznej.
Jeśli poznański "Anhelli" miał być współczesną opowieścią o końcu świata, to mogę stwierdzić, że byłby on piękny. To, że z plastikowych odpadów można zrobić tak kreatywne i estetyczne przedmioty jest pozytywne, a nie przeraża. (Nie wiem czy taki miał być efekt). Twórcy bardzo zadbali o to byśmy czuli się komfortowo i bezpiecznie. Tak, pokazano śmierć i cierpienie, ale bez drastycznych scen. Nie czuło się tej udręki i beznadziei charakterystycznej dla Słowackiego.
(Słowacki wieszczył fałszywie, więc może nie potrzeba kolejnych proroków kreujących katastroficzne wizje dla ludzkości - nie bagatelizuję zagrożeń, lecz jestem przeciwna demotywującemu czarnowidztwu).
Ciekawym pomysłem było zachęcenie nas byśmy ubrali się na biało, prowadzenie nas przez przewodników na widownię, lecz spodziewałam się, że może dostaniemy też jakieś zadania do wykonania, na co wskazywał początek. Może w kolejnych spektaklach rola publiczności mogłaby zostać rozwinięta. Gdyby to miało być misterium musielibyśmy być bardziej zaangażowani - uczestnicy misteriów śpiewają, modlą się, tańczą czasami. Było to więc raczej widowisko, albo rodzaj performance'u do oglądania.Ciekawe, poruszające wyobraźnię, mniej serce.
PS. Dzisiaj rano przeczytałam, że po raz kolejny został zaaresztowany szaman, który idzie z Jakucji, żeby na Kremlu dokonać obrzędu wygnania złego ducha, który jego zdaniem rządzi Rosją. Twierdzi, że wizytom Putina towarzyszą klęski żywiołowe i że w ten sposób przyroda broni się przed demonem. Gotowy materiał dla dobrego pióra.
Wizualnie i muzycznie to doskonałe przedstawienie. Każdy kostium to dzieło sztuki i aż trudno uwierzyć, że wszystkie zostały wykonane z materiałów z recyclingu. Nie wyglądały na tanie, myślę, że poświęcono im wiele godzin żmudnej pracy. Nie tylko postacie sceniczne, ale także muzycy orkiestry byli w nie ubrani. Ważny był ruch sceniczny, każda z postaci wydawała się mieć przygotowanie baletowe. Podziwiać było można zwłaszcza śpiewano - tańczone role Ptaków oraz Ellenai, która miała bardzo skomplikowaną choreografię. Muzykę opisać mi trudno, mogę powiedzieć tyle tylko, że podobała mi się - do posłuchania jeszcze raz. Nie była podobna do żadnej poprzednio słuchanej przeze mnie opery współczesnej ,najbardziej może do "Czarodziejskiej góry" Mykietyna, ale tam dźwięki były generowane elektronicznie, tutaj zaś mieliśmy klasyczny skład orkiestrowy. Frapujące są w tym utworze fragmenty śpiewane przez chór, zapadło mi w pamięć "Zdrowaś Mario". Postacią przykuwającą najbardziej moją uwagę był Szaman - baryton Jaromir Trafankowski posiada głos o pięknej barwie, świetnie pokazał moc i charyzmę swojego bohatera. To on był najbardziej dynamiczny i najbardziej człowieczy na scenie. Kontratenor Jan Jakub Monowid i sopran Joanna Freszel fantastyczni wokalnie w swoich trudnych partiach ucieleśniali idee, stąd niełatwo było związać się z granymi przez nich postaciami. Zastanawiam się dlaczego autorzy nazwali postać graną przez Joannę Freszel Ellenai, choć była przecież Eloe uosabiającą komiczne siły. W ostatnich scenach pokazuje się jak olśniewające Słońce, które ma już nie wzejść więcej. Może czegoś nie zrozumiałam - śpiewano w języku angielskim, co dawało spektaklowi charakter bardziej uniwersalny, ale sprawiło też, że warstwa słowna i stawała się drugorzędna wobec warstwy wizualnej i muzycznej.
Jeśli poznański "Anhelli" miał być współczesną opowieścią o końcu świata, to mogę stwierdzić, że byłby on piękny. To, że z plastikowych odpadów można zrobić tak kreatywne i estetyczne przedmioty jest pozytywne, a nie przeraża. (Nie wiem czy taki miał być efekt). Twórcy bardzo zadbali o to byśmy czuli się komfortowo i bezpiecznie. Tak, pokazano śmierć i cierpienie, ale bez drastycznych scen. Nie czuło się tej udręki i beznadziei charakterystycznej dla Słowackiego.
(Słowacki wieszczył fałszywie, więc może nie potrzeba kolejnych proroków kreujących katastroficzne wizje dla ludzkości - nie bagatelizuję zagrożeń, lecz jestem przeciwna demotywującemu czarnowidztwu).
Ciekawym pomysłem było zachęcenie nas byśmy ubrali się na biało, prowadzenie nas przez przewodników na widownię, lecz spodziewałam się, że może dostaniemy też jakieś zadania do wykonania, na co wskazywał początek. Może w kolejnych spektaklach rola publiczności mogłaby zostać rozwinięta. Gdyby to miało być misterium musielibyśmy być bardziej zaangażowani - uczestnicy misteriów śpiewają, modlą się, tańczą czasami. Było to więc raczej widowisko, albo rodzaj performance'u do oglądania.Ciekawe, poruszające wyobraźnię, mniej serce.
PS. Dzisiaj rano przeczytałam, że po raz kolejny został zaaresztowany szaman, który idzie z Jakucji, żeby na Kremlu dokonać obrzędu wygnania złego ducha, który jego zdaniem rządzi Rosją. Twierdzi, że wizytom Putina towarzyszą klęski żywiołowe i że w ten sposób przyroda broni się przed demonem. Gotowy materiał dla dobrego pióra.
Jeden z członków orkiestry
Kruszą się kościoły - dosyć typowe w każdej inscenizacji obecnie ... I krzyż do góry nogami wiszący nad sceną ....
Siedzimy bardzo blisko sceny, mając na wyciągnięcie ręki śpiewaków - aktorów.
kompozytor: Dariusz Przybylski
kierownictwo muzyczne: Grzegorz Wierus
reżyseria, projekcje i reżyseria świateł :Margo Zālīte
scenografia i reżyseria świateł: Dorota Karolczak
współkreacja reżyserii świateł: Wiktor Kuźma
ruch sceniczny: Agnieszka Wolna-Bartosik
kierownictwo chóru: Mariusz Otto
kierownictwo chóru dziecięcego: Michał Sergiusz Mierzejewski
Obsada
Anhelli: Jan Jakub Monowid
Shaman: Jaromir Trafankowski
Ellenai: Joanna Freszel
Man on skis :Marek Szymański
Bird I: Aleksandra Pokora
Bird II: Lucyna Białas
Bird III: Barbara Gutaj-Monowid
Old Man: Michał Korzeniowski
Old Man (tancerz): Taras Szczerbań
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz