O, matko, moja miła (!), w ciągu sześciu miesięcy trzy razy udało mi się obejrzeć "Straszny dwór" :). Wczorajszy, łódzki, był najbardziej tradycyjny; wiele już ukazało się tekstów na jego temat, więc myślę, że nie ma potrzeby, by bardziej szczegółowo omawiać inscenizację Krystyny Jandy, która gościła w Bydgoszczy. Jest prosta, umiejscowiona w czasie po powstaniu styczniowym, kolorystyka scenografii, strojów to różne odcienie bieli, szarości i czerni - eleganckie suknie z epoki podkreślają figury i urodę pań. Panów w powstańczych strojach z daleka nie rozróżniałam - Stefan, Zbigniew i Maciej wyglądali jak trzej bracia. Myślę, że większość śpiewaków musiała zaakomodować się do wypełnionej po brzegi opery, bo z minuty na minutę było ich słychać coraz lepiej.
Im częściej słucham "Strasznego dworu", tym bardziej się do niego przekonuję. Podobały mi się bardzo duety Hanny i Jadwigi (Patrycja Krzeszowska i Monika Korybalska). Interesujący wydał mi się zwłaszcza mezzosopran - oryginalna barwa, bardzo dobra emisja.
Wśród wielu pięknych momentów wieczoru największe wrażenie wywarły na mnie arie Skołuby i Stefana. Grzegorz Szostak to nareszcie Skołuba z krwi i kości! I posturą i wokalnie i aktorsko sto procent tego, czego się oczekuje od tej roli. Równie mistrzowsko zaśpiewał arię z kurantem Dominik Sutowicz - przede wszystkim bardzo naturalnie, z ogromną wrażliwością na słowo.
Publiczność bardzo ciepło przyjęła przedstawienie.
OBSADA: MIECZNIK: Zenon Kowalski, HANNA: Patrycja Krzeszowska,
JADWIGA: Monika Korybalska, DAMAZY: Krzysztof Marciniak, STEFAN: Dominik
Sutowicz, ZBIGNIEW: Patryk Rymanowski, CZEŚNIKOWA: Bernadetta Grabias,
MACIEJ: Andrzej Kostrzewski, SKOŁUBA: Grzegorz Szostak, MARTA: Dagny
Konopacka, GRZEŚ: Krzysztof Dyttus, STARA NIEWISATA: Olga Maroszek,
Chór, Chór Dziecięcy, Balet, Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi oraz
uczniowie Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. F.Parnella w Łodzi.
Dyryguje Piotr Wajrak.
Realizatorzy:
kierownictwo muzyczne: Piotr Wajrak
reżyseria: Krystyna Janda
scenografia: Magdalena Maciejewska
kostiumy: Dorota Roqueplo
choreografia: Emil Wesołowski
reżyseria efektów świetlnych: Katarzyna Łuszczyk
przygotowanie chóru: Dawid Jarząb
Z drżeniem serca jechałam na premierę "Don Carlosa" - Verdi pracował nad swoim utworem długie lata, jest chyba aż siedem autoryzowanych wersji. Fabuła skomplikowana, mroczna, wielu reżyserów na niej poległo, więc nie wiedziałam co nas czekać będzie tym razem. Włodzimierzowi Nurkowskiemu się powiodło - gratulacje! Jego inscenizacja ma wartki przebieg i możemy zaangażować się emocjonalnie w perypetie bohaterów. Wprowadził na początku sceny retrospektywne, pokazujące jak rodziło się uczucie bardzo młodych Elżbiety i Carlosa, jak byli wtedy bardzo szczęśliwi. Pod koniec opery te obrazy powracają znowu jako wspomnienie, kiedy zakochani rozstają się ostatecznie. Zastanawiałam się skąd inscenizatorzy zaczerpnęli plastyczne inspiracje do tych scen a także zabaw ogrodowych na dworze hiszpańskim - dużo odcieni zieloności, urocze stroje dworskie dam. W tym miejscu pochwalić trzeba scenografię Anny Sekuły. Niebo z fragmentami drzew i przesuwające się chmury nad głowami (projekcje Pawła Weremiuka) cudne!
Ze względów dramaturgicznych podobała mi się stała obecność tytułowego bohatera na scenie. Moglibyśmy w zawiłych wątkach politycznych zapomnieć o nim i sztuka miałaby położone inaczej akcenty i inną interpretację. Dlaczego Verdi nazwał swoje dzieło "Don Carlos"? Przecież równie dobrze mogłoby się nazywać "Filip" lub "Elżbieta". Nurkowski postarał się popatrzeć na wydarzenia z perspektywy Carlosa, który jest człowiekiem zepchniętym na margines, jakby "przemielonym przez koło historii", prawie nikomu niepotrzebnym. Ma świadomość wydarzeń, ich przyczyn, ale brak mu możliwości działania, wszystkie ich próby kończą się fiaskiem. Przypomina Wertera - podobnie jak on nie jest w stanie funkcjonować dalej w społeczeństwie po utracie ukochanej, nie ma nawet do tego sił fizycznych - dzisiaj pewnie diagnozą lekarską byłaby silna depresja. Żyje, ale jakby już umarł. Kompozytor i reżyser ujęli się za nim, wrażliwcem, przegranym życiowo "luzerem".
Nurkowski położył przede wszystkim nacisk na aspekt psychologiczny utworu. Postaci są miotane namiętnosciami, ich relacje iskrzą, co zobaczyliśmy dzięki wykonawcom - znowu mieliśmy świetną obsadę. Tytułowa rola jest trudna do zagrania i niektórzy tenorzy świadomie chyba jej unikają, może dlatego, że nie ma żadnej solowej arii. Tadeuszowi Szlenkierowi udało się sprawić, że przejęłam się losami następcy tronu Hiszpanii. Czysty, liryczny tenorowy głos podkreślał niewinność Carlosa, jego dobre intencje, które przecież nie muszą być oczywiste. Można w tej roli popaść w płaczliwy sentymentalizm, albo próbować uczynić bohatera szalonym. Don Carlos w tej interpretacji to młody mężczyzna, któremu sypią się na głowę nieszczęścia, jest zdruzgotany, ale nie budzi litości. Rola wokalnie tworzona w duetach - stylowo i z wysoką temperaturą emocjonalną wczoraj wykonana. Ta postać nie schodzi ze sceny - wyobrażacie sobie pokazywać różne odcienie smutku i cierpienia trzy godziny?!! Zadanie aktorskie dla śpiewaka - myślę horror!
Foto Mak
W roli Elżbiety de Valois dobrze było słychać walory głosu Jolanty Wagner, pięknego szczególnie w dolnym i średnim rejestrze. Dała tej postaci mądrość, siłę i dumę. Darinę Gapicz słyszałam do tej pory w operetkach* - przyznam, że nie byłam zachwycona, bo głos brzmiał ostro, w górach było sporo wibrato. A tu proszę - świetna i aktorsko i wokalnie księżniczka Eboli - Darina Gapicz ma potencjał. Stanisław Kuflyuk jako markiz Posa skradł chyba serca większości publiczności. Ukraiński baryton wie jak się poruszać na scenie i potrafi umierać (to skarb!). Bardzo dobry technicznie - głosy Posy i Carlosa bardzo dobrze ze sobą współbrzmiały.
Wojtek Śmiłek stworzył ciekawą, wielowymiarową postać Filipa. Król, co prawda ma włosy przyprószone siwizną, ale to mężczyzna przystojny, w pełni sił, który kocha władzę, jednak pragnie także miłości Elżbiety. Można mu współczuć. Podobnie Inkwizytor - Bartłomiej Tomaka- jest groźny, ale to nie wcielone zło. Obaj panowie obdarzeni basami dużej urody. Zabłysnął też w roli Mnicha bas trzeci - Janusz Żak.
Choć dominowały wątki psychologiczne, jednak metafizyczne, czyli ścieranie się dobra ze złem też było interesującą ukazane przede wszystkim za pomocą zabiegów inscenizatorskich. Projekcje multimedialne przedstawiały niepokojące obrazy Hieronima Boscha, których fragmenty materializowały się na scenie. Bohaterów męczyły pokusy - stwory wypełzłe z mroku. Wiele scen zapada w pamięć - np. pojawienie się Filipa w złotym stroju na tle przypominającym promienie z monstrancji, finał sceny auto da fé, kiedy wszytko, łącznie z kurtyną staje w płomieniach.
Jak to dobrze, że reżyser nie włączył się w dyskusję o aktualnej
sytuacji politycznej w kraju i całe szczęście, że nie wiem co myśli np. o
konflikcie wokół TK!
Z całym szacunkiem dla problemów środowiska
LGBT nie w każdym przedstawieniu trzeba do nich nawiązywać, więc brak
tych wątków absolutnie mi nie doskwierał!
Warto być na tym spektaklu, jeśli tylko nadarzy się do tego jakaś okazja, choćby ze względu na wspaniałą muzykę Verdiego, która zabrzmiała pięknie w wykonaniu orkiestry pod dyrekcją Piotra Wajraka.
Mnie nadarzyła się taka sposobność jeszcze raz dziś, z czego z radością skorzystałam - to jednak być może osobna opowieść, bo druga premiera różniła się obsadą ...
PS. A tak śpiewają szwrccharaktery D.Szwarcman:) Nie ma nagrania z soboty, ale znalazłam "Rycerskość wieśniaczą" z tego roku:
24.4.2016
Parę słów o przedstawieniu niedzielnym, oglądanym w gronie osób, które
pierwszy raz widziały "Don Carlosa" na scenie i w ogóle nie znały
wcześniej tego utworu. Ich opinie, wypowiadane w przerwie i po
zakończeniu są, jak sądzę, szczególnie ciekawe:
- piękna muzyka,
- nie można zanucić żadnego fragmentu, a chciałoby się móc to zrobić,
- jednak dobrze, że jadąc do Bydgoszczy trochę sobie poopowiadaliśmy fabułę, bo historia nie jest prosta,
- numer jeden wśród solistów: księżniczka Eboli (Ewelina Rakoca), numer
dwa: Elżbieta (Karina Skrzeszewska), numer trzy: markiz Posa (Sławomir
Kowalewski),
- Don Carlos (Łukasz Załęski) oględnie rzecz ujmując, hmmm..., blado wypada wśród wykonawców,
- seledynowe kolory w scenie ogrodowej fantastyczne, tak jak suknie i kapelusze pań (żeby takie móc nosić! ;-),
- projekcje obrazów Hieronima Boscha super, podobnie jak stwory, które z tych obrazów się rodzą,
- zakończenie pierwszej części spektaklu robi ogromne wrażenie,
- chóry: WOW!
- dama dworu/głos z nieba Aleksandra Olczyk - anielska.
O całości: +++++
5 głosów za, nie ma przeciw, nikt się nie wstrzymał.
(Było nas słychać przy ukłonach :)
Drogie koleżanki, jeśli czegoś nie zapamiętałam, dopowiedzcie.
Foto Mak
Foto Mak
Foto Mak
Foto Mak
Foto Mak
* W pierwszej wersji napisałam, że Darinę Gapicz słyszałam jako Adinę - no nie, niemożliwe, przepraszam, jakieś zaćmienie pamięci. To było w operetkach, a także jako Zofię i Jezibabę.
Obsada sobotnia:
Filip II Wojtek Śmiłek
Don Carlos Tadeusz Szlenkier
Rodrigo,markiz Posa Stanisław Kuflyuk
Wielki Inkwizytor Bartłomiej Tomaka
Mnich Janusz Żak
Elżbieta de Valois Jolanta Wagner
Księżna Eboli Darina Gapicz
Dama dworu/głos z nieba Marta Ustyniak
Hrabia Lerma/Herold Szymon Rona
Paź Paweł Nowicki
dyryguje Piotr Wajrak
Działo się tam, działo, szczególnie po arii "E lucevan le stelle" ... I nawet zginął sopran na chwilę! Wszystko zarejestrowało i udostępnia Svergie Radio: http://sverigesradio.se/sida/avsnitt/708499?programid=2359
Skoro Jonas Kaufmann otrzymał kilkuminutowe owacje, również Angeli Gheorgiu one się należały, choćby za arię "Vissi d'arte"... Widocznie jednak na sali więcej było fanów niemieckiego tenora. Gdzie sprawiedliwość?!;) PS. Tu możemy zobaczyć, co się wydarzyło po bisie JK :) Zachował zimną krew:
Niestety wypadki losowe nagle pokrzyżowały mi plany i nie mogłam jechać na transmisję "Roberto Devereux" z MET - słuchałam jej w radiu. Przyznam, że zawsze jest to dla mnie trudne, bo czuję się dziwnie, jakby coś było nie tak, jakbym straciła wzrok (chcę włączyć w radiu jakiś guzik, żeby pojawił się obraz;). Nie umiem do końca cieszyć się przedstawieniem, w domu toczy się życie rodzinne, trudno się skoncentrować. Cóż ...
Mimo wszystko wrażenia były - świetne kreacje wokalne głównych bohaterów! Pojawiły się wiadomości o silnej alergii Mariusza Kwietnia, ale to jest perzcież Mariusz Lwie Serce - nie dał się zmóc chorobie, głos brzmiał aksamitnie, zwłaszcza w pierwszej części. Kunsztowne i energetyczne było śpiewanie Mathiew Polenzaniego; pełna mocy i elegancji Sara w wykonaniu Eliny Garancy. Oczywiście bohaterką wieczoru bezsprzecznie była Sondra Radvanovsky - władcza, samotna, tragiczna. Nie jest to głos, który mnie zachwyca w całym rejestrze, ale artystka z Sondry Rdavanovsky jest przewspaniała!
Jeśli, kogoś, podobnie jak mnie, spotkały w sobotę przeciwności i nie mógł - na razie miejmy nadzieję! - zobaczyć - nowej produkcji MET, może posłuchać zarejestrowanej transmisji na stronie BR- Klassik Radio: https://www.br-klassik.de/programm/radio/ausstrahlung-646592.html
Tadeusz Szlenkier (Rodolfo), Magdalena Polkowska (Mimi), Łukasz Goliński (Marcello)
Nagle przyszła mi wczoraj do głowy myśl, żeby jeszcze raz posłuchać "La Boheme" w Bydgoszczy. Dobry to był pomysł.
Wizualnie przedstawienie Macieja Prusa jest bardzo proste, minimalistyczne wręcz, tylko sceny w Cafe Momus są bardziej kolorowe i nawet przemaszerowuje przez widownię wojskowa (toruńska! :) orkiestra w przepysznych mundurach. Mimi i Rodolfo, Marcello, Schaunard, Colline w swoich szarych strojach nie przypominają rajskich ptaków bohemy, a bardziej są jak dziarskie i zawadiackie wróble żyjące w zakamarkach metropolii. Musetta jedynie zadaje szyku w pomarańczowej kreacji. Mieszkanie podobne jest do loftu - jasne w środku, z białym kaflowym piecem nie sprawia wrażenia ubogiego, musimy uwierzyć, że jego lokatorzy mierzą się z chłodem, nie mają na czynsz i jedzenie. Estetyczne wnętrze, ale bez artystycznego szaleństwa.
Muzyka Pucciniego sama w sobie jest "aktorem" - zapowiada i ilustruje wydarzenia, każdy z bohaterów ma swój motyw (coś w rodzaju muzycznego kostiumu, który jest mu przypisany) - pięknie i energetycznie zabrzmiała pod dyrekcją Andrzeja Knapa.
Victoria Vatutina nakreśliła pastelową, kruchą, poetyczną Mimi - gdybym miała się trzymać ornitologicznych porównań najbliższe byłoby do delikatnego słowika. Inteligentna, pełna niuansów interpreatacja tej partii bardzo mi się podobało. (Pewien niepokój budziło to, że śpiewaczce momentami jakby brakowało mocy, wtedy też pojawiało się - nie wiem czy naturalne - dla mnie na pewno zbyt intensywne wibrato. Nie burzyło to oczywiście jej wizerunku chorej dziewczyny). Z wielką przyjemnością słuchało mi się Rodolfa - Tadeusza Szlenkiera. Tenorowe evergreeny - "Che gelida manina", "O, soave fanciulla", "Mimi e tanto malata" - jak ja je lubię! - wykonane na bardzo dobrym, europejskim poziomie i nie muszę jechać pół świata - jak tu nie być szczęśliwym:). To samo zresztą można powiedzieć o reszcie przyjaciół z poddasza. Fantastyczni byli Łukasz Goliński jako Marcello i Bartłomiej Tomaka - Colline. Naprawdę pierwsza klasa. Trochę w ich cieniu tym razem pozostawał Wojciech Dyngosz - Schaunard. Jestem też, co już chyba pisałam, fanką Krystyny Nowak. Myślę, że ta młoda artystka ma ogromny potencjał. Aktorsko i wokalnie świetna z niej Musetta. Miałabym wielką ochotę posłuchać jej jako Mimi i mam nadzieję, że wkrótce tak się stanie.
Na koniec jeszcze refleksja dotycząca samej inscenizacji - już kilka lat jest wystawiana a mam wrażenie, że przy kolejnych wznowieniach wciąż poszukuje się dobrego rozwiązania ostatnich scen, zwłaszcza finału. Gdzieś ucieka skumulowana energia, brakuje wstrząsu, głębokiego wzruszenia, które jest przecież wpisane w muzykę przez kompozytora. Mimi umiera na różowej kozetce (skąd taki luksusowy mebel w biednym pokoju? - od razu reżyser "bierze w nawias" tę śmierć), Rodolfo nie pokazuje łez, odwraca się do okna. Rozumiem - boimy się kiczu, unikamy sentymentalizmu, ale Puccini chciał, żeby widownia płakała na koniec. Trudno, trzeba się temu poddać i popracować jeszcze nad tym, aby tak się stało, bo dopiero wtedy my, czyli zwykła publiczność (składająca się przecież na niedzielnym przedstawieniu nie z warszawskich krytyków, a z nauczycieli, urzędników, lekarzy z województwa kujawsko - pomorskiego) pokochamy tę "Cyganerię"...
Photo: Opera Nova
Wojciech Dyngosz, Magdalena Polkowska, Tadeusz Szlenkier, Łukasz Goliński
Reżyseria i inscenizacja: Maciej Prus
Scenografia: Paweł Wodziński
Kostiumy: Jagna Janicka
Mimi Victoria Vatutina
Musetta Krystyna Nowak
Rudolf Tadeusz Szlenkier
Marcello Łukasz Goliński
Schaunard Wojciech Dyngosz
Colline Bartłomiej Tomaka
Parpignol Paweł Krasulak
Benoit Andrzej Nowakowski
Alcindoro Jacek Greszta
dyrygent Andrzej Knap