poniedziałek, 14 października 2013

Eugene Onegin - Metropolitan Opera

1377430_667108596633375_100005411_n
 Photo: Ken Howard
"Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego to jedna z moich ulubionych oper. Doskonałe libretto, przepiękna muzyka. Mogłabym jej słuchać, słuchać, słuchać... Scena pisania listu przez Tatianę co prawda do tej pory wydawała mi się za długa, usunęłabym też tańce wieśniaków z I aktu, ale i tak utwór uważam za arcydzieło. Miałam kupiony bilet do Teatru Studio  na transmisję z Metropolitan Opera w Nowym Jorku - no i niestety zamiast 5 października siedzieć i oglądać "Oniegina" w Warszawie przeglądałam i sprawdzałam zestresowana opasłe tomiszcza dokumentacji projektowej przed audytem, który rozpoczynał się w poniedziałek ... Jednak słuchałam wcześniej -  23 września 2013 - premiery w Internecie  i obejrzałam to przedstawienie na YouTube (nie popieram piractwa, ale tym razem już w ten spektakl trochę zainwestowałam i wybieram się, żeby go obejrzeć do Łodzi, więc czuję się usprawiedliwiona) i dlatego spisuję już teraz najważniejsze refleksje.
Brzmiało świetnie! Wykonawcy doskonali - wyjątkiem był tylko Gremin i starsza pani Łarina. Lubię przedstawienia ze strojami i scenografią z epoki - panom szczególnie było w nich do twarzy, paniom jednak dodawały rozmiarów i lat niestety ... Reżyseria światła bardzo dobra - np. świt w pokoju Tatiany, bal u księcia Gremina.
Anna Netrebko przepięknie zaśpiewała scenę pisania listu - tak dobrze, że tym razem słuchałam oczarowana, skupiona i nie odczuwałam upływającego czasu.  W scenie z Onieginem, który odrzuca jej uczucie płakała i rzeczywiście widziałam w niej młodą, delikatną dziewczynę przeżywającą nieszczęśliwą pierwszą miłość. Potem, podczas urodzinowego balu jednak jej postać ginie, jakby w ogóle była nieobecna. Z kolei w scenie ponownego spotkania z Onieginem jest dla mnie zbyt chłodna i wyniosła, jakby wyrachowana. Dopiero finał to znowu popis gry aktorskiej pary głównych bohaterów. Bardzo lubię słuchać Mariusza Kwietnia - lubię  jego głos i tym razem jego wokalna interpretacja roli była fantastyczna.  Oniegin Kwietnia  jest dla mnie bardzo współczesny -  to raczej nie arystokrata, a bardziej znudzony, zblazowany młody człowiek. Przystojny egoista, stawiający swoje zadowolenie i interesy na pierwszym miejscu. Nie bardzo zły, ale bezmyślnie niedbały, lekceważący innych.
Piotr Beczała od początku do końca jest rewelacyjny jako Leński, bardzo naturalny, wzruszający!  To rola jakby napisana dla jego głosu i osobowości. Leński w tej realizacji jest bardzo  energiczny, impulsywny i tak mocno zraniony, że kompletnie nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami. Usuwa mu się spod nóg grunt, rozpada jego wizja świata podczas balu u Łarinych i przez pojedynek próbuje odzyskać choć w części kontrolę nad życiem. To on głównie dąży do tego, aby doprowadzić wszystko do końca,
nie daje się "ugłaskać" Oldze i Onieginowi, bo chce być traktowany poważnie.   Drugi akt koncertowo zagrali Mariusz Kwiecień i Piotr Beczała - każda scena to mała perełka. Brzmią też razem doskonale  i kiedy są razem na scenie od razu robi się ciekawie, wyzwala się niesamowita energia. I bal u Łarinych i aria - pożegnanie Łeńskiego i pojedynek nasycone są ogromnymi emocjami. Duże brawa także dla Oksany  Volkovej w roli Olgi! I dla chóru MET też.
(Za V. Giergievem nie przepadam ale jestem laikiem, więc trudno mi komentować głębiej).
Obraz112

Obraz111

1380533_667106759966892_1695272026_n

piątek, 10 maja 2013

"Chowańszczyzna" bez dreszczu grozy

bo
Przedstawienie w ramach XX Festiwalu Operowego w Bydgoszczy
Kompozytor i autor libretta: Modest Musorgski
Narodowy Akademicki Bolszoj Teatr Opery i Baletu Republiki Białorusi
Kniaź Iwan Chowański : Oleg Melnikow
Kniaź Andrzej Chowański: Aleksiej Mikutel
Wasyl Golicyn: Sergiej Frankowski
Szakłowity : Władimir Pietrow
Dosifiej: Wasilij Kowalczuk
Marfa : Natalia Akinina
Emma :Marina Lichoszerst
Warsonofiew:   Dmitrij Trofimuk
Kuźka:   Jurij Bołotko
Strieszniew:   Sergiej Łazarewicz

Publiczność w Bydgoszczy przyjęła "Chowańszczyznę" bardzo ciepło. To bardzo tradycyjne w formie przedstawienie  zespołu z Białorusi miało kilku  dobrych wykonawców - Natalię Akininę (Marfa), Władimira Pietrowa (Szakłowity ), Wasilija Kowalczuka (Dosifiej), Olega Melnikowa (Kniaź Iwan Chowański), a także Aleksieja Mikutela (Kniaź Andrzej Chowański). Pozostali artyści  prezentowali średni poziom wokalny (niektóre głosy były już bardzo "zasłużone" :).
Mnie jednak ta opera znużyła. Z "Chowańszczyzną"  jest chyba zresztą w moim przypadku podobnie jak z operami Wagnera -  trudno jest mi emocjonalnie zaangażować się w te historie,  są dla mnie zbyt dalekie, obce.   Można współczuć właściwie tylko Marfie - zakochanej bez wzajemności w  Andrzeju Chowańskim. Marfa zajmuje się okultyzmem - wróży z wody straszną przyszłość - kto jej ją pokazuje? A starzec Dosifiej?  Woła, że Antychryst wkrótce opanuje świat i  prowadzi skupionych wokół siebie starowierców na samobójczą śmierć w ogniu, słowem zachowuje się jak klasyczny lider sekty- szaleniec... Spiski, zdrady, lud pije, przeklina swój los i woła o silnego przywódcę, który rozwiąże ich problemy... Cóż ....

Wymowa "Chowańszczyzny" jest dla mnie niejednoznaczna i pesymistyczna. Wizja cywilizacji, która nie wiadomo dokąd zmierza. Zastanawiam się dlaczego Teatr Bolszoj z Białorusi wybrał akurat tę operę do zaprezentowania w Bydgoszczy. Co chcieli nam powiedzieć? Spektakl był pokazany 9 maja, czyli w obchodzony w krajach byłego CCCP Dzień Zwycięstwa - czy miało to jakieś znaczenie?  A może chodziło po prostu o pokazanie pięknej scenografii, kostiumów, "wschodniego kolorytu", folkloru? Tak mi się wydaje, ponieważ nie miałam wrażenia, aby reżyser i wykonawcy mieli świadomość jaką groza tkwi w tym utworze. Nie chcieli czy nie umieli pójść głębiej?

Nie było źle, ale liczyłam na  więcej ...

IMG_4503


IMG_4507

niedziela, 5 maja 2013

Ariadna na Naxos Opery Krakowskiej – magia i profesjonalizm

ariadna-na-naxos
Przedstawienie pokazane podczas XX Bydgoskiego Festiwalu Operowego - 3.05.2013
Nie widziałam wcześniej tej opery ani w zapisach ani na scenie i cieszę się, że mogłam ją zobaczyć po raz pierwszy właśnie w wykonaniu Opery Krakowskiej. Właściwie mogłabym ograniczyć wypowiedź o tym przedstawieniu do entuzjastycznego „O!”. Poetycki, pełen wyobraźni i czaru, zabawny, subtelny spektakl …
To zasługa niezwykle utalentowanego zespołu -   reżysera Włodzimierza Nurkowskiego (był obecny w Bydgoszczy), scenografa Anny Sekuły, twórcy animacji multimedialnych (niestety nie mogłam doszukać się nazwiska), reżysera światła Dariusza Pawelca, choreografów Katarzyny Aleksander-Kmieć i Jacka Tomasika, dyrygenta Tomasza Tokarczyka a także rzecz jasna tancerzy baletu i bardzo, bardzo dobrych śpiewaków.

Sztuka o sztuce, gra konwencjami – tak stworzyli ten utwór kompozytor Richard Strauss i autor libretta Hugo von Hofmannsthal. W Prologu poznajemy dwa zespoły artystów, którzy na zlecenie Mecenasa mają zaprezentować się na scenie – wykonawców opery o tematyce mitologicznej wraz z jej Kompozytorem – w tej roli piękny mezzosopran Agnieszka Rehlis -  oraz trupę trochę wodewilową, trochę cyrkową na czele z pełną temperamentu Zerbinettą - Katarzyną Oleś-Blachą.  Jak we współczesnych ćwiczeniach korporacyjnych badających elastyczność i kreatywność  zespołu, Mecenas zmienia nagle zasady – obydwie grupy mają wystąpić razem, by mógł się odbyć jeszcze pokaz sztucznych ogni. Biedni artyści  nie mają wyjścia - aby nie stracić kontraktu muszą połączyć swoje siły. Najbardziej zrozpaczony jest Kompozytor, lecz urok Zerbinetty łagodzi jego oburzenie.

My, publiczność widzimy efekt tych połączonych zabiegów  w drugiej części i to jest właśnie to „Och!”. Przed naszymi oczami przesuwają się niezwykle plastyczne sceny, które dzieją się na wyspie Naxos.  Na tym przedstawieniu możemy odpocząć i po prostu cieszyć się tym, co widzą nasze oczy i słyszą uszy. Szczodrze jesteśmy obdarowani obrazami, muzyką. Zakochana w Tezeuszu Ariadna w towarzystwie nimf oczekuje z utęsknieniem swego ukochanego. Stara się ją pocieszyć i rozweselić arlekinadą Zerbinetta i jej towarzysze. Szafirowo -szmaragdowe wyczarowane światłem i animacją multimedialną poruszające się morze, piękny śpiew Ariadny-Magdaleny Barylak i nimf Karoliny Wieczorek , Agnieszki Cząstki, Moniki Korybalskiej przeplatają się z komediowymi scenkami artystów  kuglarzy – cyrkowców  w tęczowych strojach. Dopełnieniem są układy baletowe pojawiające się przede wszystkim w wątku mitologicznym, który jednak mimo wszystko dominuje w tym utworze. Świadczy o tym także zakończenie - w finale na wyspie pojawia się Bachus, szukający Kirke.  Ariadna bierze go za Hermesa posłańca śmierci i przyjmuje z radością i oddaniem.   Bachus – doskonały Tomasz Kuk - zakochuje się w  księżniczce i para łączy się na wieki.

Bez przerysowań, bardzo harmonijnie, elegancko po prostu, udało się połączyć twórcom wszystkie  sceny. Często zdarza się, że po spektaklu w wyobraźni „poprawiam”  reżysera, zmieniam obsadę -  tutaj nie miałabym ochoty niczego ani nikogo zmieniać. Po powrocie do domu przeglądałam i słuchałam fragmentów kilku realizacji tej opery, w tym między innymi z ostatniego festiwalu w Salzburgu. To bardzo subiektywne, ale w roli Ariadny podobała mi się bardziej Magdalena Barylak niż Emily Magee . Co więcej, choć bardzo lubię i podziwiam Jonasa Kaufmanna (ci, co mnie znają, wiedzą że bardzo go cenię), jako Bachusa wolę Tomasza Kuka (!!!). Poważnie.
Dobrze by było aby to przedstawienie zostało nagrane na DVD – jego twórcy zasługują na to  - pierwsza klasa! My - publiczność, myślę, że także. Może znajdzie się jakiś dobry Mecenas ...
897
Photo Jacek Jarczok, www.opera.krakow.pl
IMG_4480
Magdalena Barylak wprowadza na scenę reżysera Włodzimierza Nurkowskiego

wtorek, 30 kwietnia 2013

Halka Stanisława Moniuszki w reżyserii Natalii Babińskiej - 28.04.2013 Opera Nova w Bydgoszczy

 
Jolanta Wagner jako Halka, photo: Ireneusz Sanger,www.radiopik.pl

"Halka" - przedstawienie Opery Nova w ramach XX Bydgoskiego Festiwalu Operowego.
OBSADA:
Stolnik: Leszek Skrla,
Halka : Jolanta Wagner,
Zofia : Darina Gapicz,
Jontek: Tadeusz Szlenkier,
Janusz: Łukasz Goliński,
Dziemba: Jacek Greszta,
Góral/Dudziarz:Szymon Rona,Goście: Paweł Krasulak,Maciej Musiał, Sławomir Naborczyk, Szymon Rona
Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne   - Piotr Wajrak
Reżyseria  - Natalia Babińska
Scenografia - Diana Marszałek, Julia Skrzynecka
Kostiumy - Paulina Czernek - Banecka
Choreografia - Iwona Pasińska
Przygotowanie chóru  - Henryk Wierzchoń
Projekcje multimedialne  - Ewa Krasucka
Reżyseria świateł - Maciej Igielski
Myślę, że „Halka” to nieproste zadanie dla reżysera i wykonawców. Jak zainteresować widza dziewiętnastowieczną historią uwiedzionej i porzuconej dziewczyny? Zastanawiałam się jak tym razem zostanie pokazana nam - publiczności, która wypełniła w niedzielę salę Opera Nova w Bydgoszczy więcej niż w stu procentach – wiele młodych, ale i starszych osób siedziało na schodach w przejściach,  wyczuwało się to  wspólne OCZEKIWANIE. Publiczność nie była  obojętna, żywo reagowała na to, co działo się na scenie – artystom udało się wzbudzić nasze emocje i to jest dla mnie miarą sukcesu tego przedstawienia.

To był przede wszystkim wieczór Jolanty Wagner – Halki i Tadeusza Szlenkiera – Jontka. Reżyser przedstawienia - Natalia Babińska uczyniła z „Halki” dramat egzystencjalny przede wszystkim –  na pierwszym  miejscu postawiła traumatyczne przeżycia kobiety, która została zdradzona, straciła dziecko.  Niedotrzymane obietnice, złamane słowo, zawiedzione uczucia, utrata bliskich osób i pęknięte z tego powodu serce to się działo kiedyś i ciągle się zdarza a przyczyną nie muszą być różnice w statusie majątkowym…Nie słyszałam wcześniej Jolanty Wagner – pierwsze wrażenie - to młody, świeży głos. Szczególnie podobał mi się w średnim rejestrze. Pięknie, prosto zaśpiewała arię „ Gdyby rannym słonkiem”, doskonałe były w jej wykonaniu ostatnie sceny opery.  Jej Halka jest  zdesperowana, przepełniona bólem po zmarłym dziecku. Pojawia się ono kilka razy w ciągu spektaklu jako wizja –duch, ubrane w strój podobny do Januszowego i dzięki temu wiemy, co dręczy Halkę. Jej tragedia stała się także dramatem związanego z nią mocno Jontka.

Jontek to kolejna bardzo dobra rola Tadeusza Szlenkiera – męski, przystojny i świetnie zaśpiewany od pierwszej do ostatniej nuty pozytywny bohater.  "I ty mu wierzysz", "Szumią jodły na gór szczycie" wykonał bez zbędnego patosu, ale z sercem, przejmująco. Niektóre kobiety gustują w draniach, ale ja należę do tych, które bardziej cenią tych co potrafią być przy kochanej osobie w najgorszych momentach życia,  wspierać ją w chorobie, w depresji – to prawdziwe męstwo. Znam kilku takich Jontków i bardzo mi imponują; oby było ich jak najwięcej...

Photo: Opera Nova

Najcenniejsze  momenty w tym przedstawieniu były  dla mnie wtedy, kiedy Halka, Jontek  zostawali na scenie sami  i śpiewali o tym, do czego tęsknili, co ich bolało – tak jak w finale, który reżyserka zmieniła. Halka na wpół obłąkana z rozpaczy słysząc pieśń z kościoła cofa się przed zemstą, przebacza Januszowi po chrześcijańsku i nie popełnia samobójstwa, lecz wyczerpana cierpieniem umiera. Widzimy jej duszę, która uwalnia się z ciała i idzie do Nieba.  To zakończenie, pojawiające się dzieci - duszyczki  sprawia, że „Halka” staje się podobna do dramatu romantycznego takiego jak Mickiewiczowskie „Dziady”. Jestem za taką, niepostmodernistyczną, nie pozbawioną odniesień metafizycznych interpretacją tego utworu.

Druga część „Halki” (3., 4. akt) podobała mi się bardzo. Świetne  były układy choreograficzne w 3. akcie, pięknie i poruszająco brzmiał chór Opera Nova pod dyrekcją Henryka Wierzchonia.  W pierwszej trzeba było pokazać pełen blichtru, błyszczący „przegadany”  świat dworski, „wyższych sfer” w kontraście do monochromatycznego, biednego świata Halki i Jontka, jednak wokalnie Dziemba, Stolnik, Zosia, Janusz nie zrobili na mnie aż tak pozytywnego  wrażenia jak Halka i Jontek i może dlatego skróciłabym nawet niektóre sceny z tej części, aby bardziej skupić się na relacjach między głównymi bohaterami.
Gratulacje należą się Piotrowi Wajrakowi,  który doskonale poprowadził orkiestrę Opery Nova.

Wracając do domu dyskutowaliśmy jeszcze poszczególne sceny i zakończenie - bydgoska "Halka" zdecydowanie do wysłuchania, obejrzenia i przemyślenia!

wtorek, 19 lutego 2013

Rigoletto, transmisja z MET 16.02.2013

Michael Mayer przeniósł akcję “Rigoletta” do Las Vegas do środowiska artystów tworzących w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nieformalną grupę Rat Pack , do której należeli m.in.  Frank Sinatra, Dean Martin, Peter Lawford,  Sammy Davis, Jr, komik Joey Bishop. Do nich odwołał się reżyser pokazując postacie Księcia  i członków jego świty Borso, Marullo, Ceprano., Rigoletto. Nie zmienił wymowy tego utworu – to nadal gorzka opowieść o przywarach ludzkich charakterów. Dziwiłam się  bardzo, że zanim jeszcze ta inscenizacja została pokazana,  wzbudziła tyle protestów. Akcja opery “Rigoletto” Verdiego w oryginale toczy się co prawda na renesansowym dworze księcia Manutui, Szekspir swojego „Hamleta” umieścił na dworze duńskim, jednak   zarówno w jednym jak i w drugim przypadku istotą nie jest ukazanie realiów historycznych, lecz pokazanie mechanizmów rządzących „dworem”, jako swego rodzaju  zjawiskiem społecznym, z podziałem na role  „władcy”  i zabiegających o jego względy  „dworzan”, walką o utrzymanie władzy, zdobyciem wpływów i przywilejów.  Choć formalnych  monarchii zostało nam współcześnie niewiele, to  „dwory” obserwujemy przecież  liczne - skupione wokół polityków, ludzi biznesu, gwiazd filmowych, muzyków. Historia podobna do tej z „Rigoletta” mogłaby równie dobrze wydarzyć się w Białym Domu, w Gracelandzie Elvisa Preslaya, dużej korporacji i wielu, wielu innych miejscach.


Photo: Ken Howard

Śpiewali bosko:

Serbski baryton Željko Lučić był doskonały w roli Rigoletto – bardzo prawdziwy dla mnie, ludzki. Zwykły, zmęczony życiem człowiek, jakich mnóstwo widuje się na ulicy w naszej części świata. Ktoś taki, co za starych czasów byłby w PZPR dla dobrego stanowiska w pracy, ale po cichu posyłałby dzieci na religię do kościoła. Ostry język, dużo wrogów. Podobało mi się jego śpiewanie,  głęboki głos z nutką metalu, przejmujące, a nie przerysowane duety z Gildą.

W charakterze Gildy -  Diany Damrau też jest pewna rysa. Nie mówi wszystkiego ojcu, a to że zwrócił na nią uwagę  nieznajomy w kościele na pewno uchroniłoby ją od niebezpieczeństwa.  Diana Damrau podbiła moje serce w drugim akcie; w pierwszym jeszcze wydawało mi się że jej śpiewanie i gra są  wykonywaną lekcją na zadany temat.  Potem wszystko się zmieniło i jej piękna twarz,  głos wyrażały dużo ciepłych i dramatycznych emocji. W tej realizacji nie można mieć wątpliwości – Gilda, choć przerażona porwaniem, spędziła noc z Księciem nie wbrew swej woli. Widzimy jej porozpinaną sukienkę, rozpuszczone włosy, brak butów i chociaż wstydzi się tego, co zaszło, podnosi z ziemi białą marynarkę Księcia i przytula się do niej.  W ostatnich scenach, gdzie tak łatwo o łzawy sentymentalizm, jest Diana Damrau bardzo naturalna, prosta - chrześcijańska.

Dla czarnego charakteru - Księcia - Verdi  skomponował pełne energii i blasku arie – Piotr Beczała śpiewa, to co napisał kompozytor wydobywając całe  piękno tej muzyki. Czysta przyjemność słuchania i oglądania:) Trudno jest tu właściwie mieć duże pretensje do jego postaci – reżyser stylizując Księcia na  Franka Sinatrę odebrał mu dużo mroku. Książę nie jest feudałem z armią,  a choć Sinatrze zarzucano kontakty z mafią,  ten wątek nie został rozwinięty mocniej w przedstawieniu. Może Michael Mayer bał się to zrobić, a myślę, że mógł spróbować, bo wtedy łatwiej byłoby mu uwiarygodnić niektóre wydarzenia… Monterone ginie z ręki  ciemnych typów, ale ma się wrażenie, że to dzieje się obok Księcia, który jest przede wszystkim showmanem i korzystającym z życia młodym mężczyzną  „sportowo” zaliczającym wszystkie ładne dziewczyny w mieście. Nie widzi w tym nic złego.  A zarazem dla Rigoletta to rodzaj Fatum, kary za jego nieczułość wobec losu cudzych żon i córek i szyderstwa z ich mężów i ojców.


Photo:Ken Howard
Bas Stefan Kocan w partii Sparafucile to dla mnie odkrycie. Doskonały w gestach i ruchach złoczyńca i świetnie śpiewa. Robi wrażenie (!) Jego siostrą Maddaleną była debiutantka w MET Oksana Volkova – ma głos o ciekawej barwie, aktorsko na pewno jeszcze się rozwinie.
Z pozostałych wykonawców w pamięć zapadła mi Giovanna w wykonaniu Marii Zifczak – przyznałabym jej nagrodę za rolę drugoplanową. Typ żywcem wyjęty z portierni akademika :)

Pochwały dla reżysera za:  pomysł z windami po dwóch stronach budynku – oszukany Rigoletto wsiada do jednej, aby wziąć udział w zasadzce, a jego wrogowie w tym czasie korzystając z drugiej wykradają jego córkę. Egipski sarkofag jako miejsce do ukrycia Gildy –pusty  stoi potem w kasynie u Księcia. Zamiast karczmy klub na obrzeżach miasta z rurą do tańczenia na środku:) Bagażnik samochodu zamiast worka jako miejsce ukrycia ciała Gildy.

Chciałabym zobaczyć to przedstawienie jeszcze raz, najlepiej na DVD, żeby móc posłuchać i obejrzeć jego poszczególne części.

Uwagi na marginesie:
Podobnie jak Gilda, Diana Damrau ma skłonność do poświęceń -  zgodziła się włożyć wyjątkowo upiornego kroju niebieską sukienkę:)
Złapałam się na tym, że przestraszyłam się, gdy w kameralnej scenie rozmowy Rigoletta z Gildą za ich plecami pojawił się w mroku Książę:)  „O, nie!”, pomyślałam, jak dziecko, które w przedstawieniu dostrzega wilka, którego nie widzi Czerwony Kapturek.

Na miejscu reżysera wybrałabym inny sposób zabójstwa Monterone  – groteskowo wyszedł strzał z pistoletu. Z tego co mi wiadomo szejkowie bywają w kasynach- nie dziwi, więc, że szejk jest stałym bywalcem. Rozumem, że reżyser uważał, że groźniej będzie brzmiało teraz przekleństwo wypowiedziane przez kogoś z Bliskiego Wschodu … Ale dlaczego szejk nazywa się Monterone ? Konsekwentnie zmieniłabym nazwisko.

Proponuję embargo na wywiady Rene Fleming w przerwach. Sztucznie to dziewczyna robi jakoś …