poniedziałek, 30 lipca 2018

Lohengrin - Festiwal w Bayreuth 2018


Wagnerofanką nie jestem, lecz ta  produkcja była pozycją obowiązkową, skoro na najbardziej sławnym u naszych zachodnich sąsiadów festiwalu mieli zadebiutować dwaj Polacy - Piotr Beczała i Tomasz Konieczny. Piotr Beczała zastąpił Roberto Alagnę, który wycofał się pod koniec czerwca, co jeszcze bardziej rozgrzało atmosferę związaną z premierą.  Sporo się po tym spektaklu spodziewałam, bo za pulpitem dyrygenckim stanął mój ulubiony Christian Thielemann.
Najpierw wysłuchałam bezpośredniej transmisji w Dwójce i mogę powiedzieć, że bardzo mi się podobało. Cieszy to, że Piotr Beczała w tytułowej był po prostu fenomenalny. Liryczny, wyrafinowany, głos brzmiał olśniewająco.  Myślę, że jego Lohengrin faktycznie przejdzie do historii i ta partia jest dla niego bardzo odpowiednia. Mieliśmy także świetnego Georga Zeppenfelda  jako Heinricha Voglera. No i rzecz jasna pełne niuansów prowadzenie orkiestry przez Thielemanna zapewniało kilka godzin uczty muzycznej. Największym zawodem dla mnie okazała się, co smuci,  Elsa Anji Harteros, której wręcz nie mogłam poznać, bo słuchało mi się jej trudno - ostro, nieprzyjemnie śpiewała, jakby rola stawiała jej opór. Pozostali wykonawcy głównych ról nie porwali mnie szczególnie, jednak  całość  bardzo dobra.  

Właściwie na wysłuchaniu mogłabym poprzestać i pewnie lepiej by tak było, bo po obejrzeniu spektaklu mam bardzo mieszane uczucia. Po pierwszych kilkunastu minutach doszłam do wniosku, że inscenizacja przypomina mi bajki wystawiane przez rodziców dzieciom w przedszkolu. Dorośli w wykonanych przez siebie kostiumach robią swoim pociechom spektakle zmieniając, żeby było trochę śmieszniej,  scenariusze znanych wszystkim dobrze opowieści. Tak było i tutaj - mieszkańcy Brabancji mieli podoczepiane skrzydełka i wyglądali jakby byli postaciami ze złego snu Elsy - Alicji w Krainie Czarów. Popsuło im się światło, zabrakło energii, dlatego Lohengrin w stroju elektryfikatora z lat pięćdziesiątych przybył do nich, aby im pomóc. Pojedynek Lohengria i Telramunda odbywa się w powietrzu.  Elsa nie chce znieść żadnych pęt, nawet związku z Lohengrinem, któremu reżyser w najbardziej lirycznej scenie w alkowie każe wiązać żonę sznurem (okropne!). Nie chce mi się specjalnie analizować przesłania tego przedstawienia, które kończy się tym, że Elsa nie umiera lecz odchodzi z jakimś zielonym stworem nie będącym jej bratem, lecz mężem. Zdaje się, że reżyserowi chodziło o to, że skończył się czas klasycznych źródeł energii i męskiej dominacji a nadchodzi era zielonej energii i wyzwolenia kobiet z wszelkich więzów. Ale może nie mam racji i chodziło o coś innego. Raczej będę sięgać po Lohengrina z Drezna niż z Bayreuth.

Przy okazji utwierdziłam się raz jeszcze w przekonaniu, że choć w piłce nożnej nam się nie powodzi ostatnio, to w narzekaniu wiedziemy prym. Tomasz Konieczny miał pretensje, że w Bayreuth nie było z okazji jego występu delegacji rządowej i czuł się tym mocno obrażony. Opowiadałam moim znajomym, że taka niesamowita historia się wydarzy, lecz musimy pamiętać, że u nas mało kto wie o tym festiwalu i Wagner też, z różnych względów, nie jest kompozytorem powszechnie lubianym. Stwierdziłam, że nie ma co zachęcać przyjaciół do oglądania, bo się zniechęcą. Owszem śmietanka polityczna i towarzyska Niemiec jest w Bayreuth co roku, ale to co innego. Może estetyka tych przedstawień im odpowiada, albo koncentrują się na warstwie muzycznej...  Podziwiam, że wytrzymują upał w nieklimatyzowanej sali, twarde krzesła i szaleństwa inscenizacyjne.

"Wyszło z boru ..."

5 komentarzy:

  1. Ten zielony Dziad Borowy był zupełnie z innej bajki :) Zgadzam się z Pani oceną spektaklu, podzielam opinie co do śpiewaków. Beczała świetny. Zeppenfeld też. Przyćmili resztę. Konieczny uparł się, że już Alberyka śpiewać nie będzie. Ma ambicję, można to zrozumieć. Ale specyficzne brzmienie predestynuje go właśnie do ról charakterystycznych. Nie każdemu odpowiada jego barwa głosu i pewnie stąd to buczenie i tupanie, kiedy wychodził do oklasków. Jak dla mnie - rola bardzo przyzwoita, a nawet bardziej podobał mi się wokalnie niż aktorsko. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak miło, że zgadzamy się :) Tomasz Konieczny, myślę, przerysował rolę. Może za bardzo się starał...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry, chciałbym się z Panią skontaktować, czy mogę prosić o adres mejlowy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w czym mogę pomóc? Proszę pisać śmiało w komentarzu.

      Usuń
    2. Wolałbym jednak prywatnie, może Pani mogłaby napisać do mnie - trzyuem@gmail.com

      Usuń