sobota, 14 października 2017

Eros i Psyche - TWON 13.10.2017


To nie jest tak nużąca produkcja jak "Turek w Włoszech", ale niemądra. Barbara Wysocka zażartowała sobie z libretta  Jerzego Żuławskiego i pokazała nam coś na kształt teatrzyku "Zielona Gęś", gdzie  pojawiają się alegorie, postacie historyczne, literackie. Tylko, że Gałczyński śmieszy a Wysocka nie.
Wiem, że trudno jest wystawiać utwory zapomniane, pisane nieco archaicznym już dla nas dziś językiem, jeśli jednak ktoś się tego podejmuje, wolałabym, żeby to było zrobione serio. Jeśli już mieliśmy kino w operze, to dlaczego nie wybrano stylistyki i nawiązań do filmów, które mogli oglądać autor libretta i autor muzyki? Zamiast tego reżyserka akcję osadziła w latach siedemdziesiątych w ówczesnym naszym świecie filmowym. Po co? Zupełnie przecież bez sensu wtedy brzmią dialogi Psyche - aktorki a la Merlin Monroe z baronem, na którego jest utrzymaniu. W Polsce w latach siedemdziesiątych? Prędzej byłby to sekretarz KC. 

Z wykonawców moje największe brawa dla pary głównych bohaterów - Joanny Freszel w roli Psyche i Tadeusza Szlenkiera - Erosa. Zawsze niezawodna Anna Biernacka, bardzo dobrze wypadły też Wanda Franek i Aleksandra Orłowska - Jabłońska.  Mikołaj Zalasiński niestety chyba nazbyt forsuje swój głos, słychać coś, co po angielsku nazywa się "wobble."
Większość akcji działa się po prawej stronie sceny, a ja akurat miałam miejsce na po prawej stronie na drugim balkonie - drodzy Inscenizatorzy, omal stamtąd nie wypadłam, żeby coś zobaczyć.

No dobrze, już przestaję narzekać. 100 minut w ładnej przestrzeni Teatru Wielkiego, z ludźmi którzy  na scenie starali się dobrze wykonać swoją pracę a na widowni ubrali się pięknie na premierę, z niezłą muzyką- żadna krzywda mi się nie stała. Nic obrazoburczego i obraźliwego mnie nie zaatakowało ze sceny, trochę mózg się pogimnastykował szukając sensu. Nie wszystko się udaje - zdarza się.  "Erosa i Psyche" naprawdę mam ochotę zobaczyć jeszcze raz w innej realizacji.




2 komentarze:

  1. Abstrahując od inscenizacji, chwała im, że wreszcie ktoś wystawia Różyckiego. Ja się domagam polskich oper. W Poznaniu ma być - hurra - Legenda Bałtyku. Co do Zalasińskiego - on ma bardzo charakterystyczne to vibrato, które bywa miłe (podobał mi się w Jolancie w TWON), ale czasem jest nie do przyjęcia (Wotan w Złocie Renu).

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie, że Poznań wystawi "Legendę Bałtyku", bardzo się cieszę. Może i mnie uda się ją zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń