Cieszę się, że na początku nowego roku dostaliśmy w prezencie od MET "Poławiaczy pereł" Bizeta. Z wywiadu w przerwie można było wywnioskować, że duża w tym zasługa Diany Damrau, która zaproponowała wystawienie opery Peterowi Gelbowi.
Naprawdę piękny był to wieczór - dla mnie w wypełnionej po brzegi filharmonii w Łodzi - dzięki ciekawej inscenizacji i bardzo dobrym wykonawcom. No i dzięki nieziemskiej wręcz momentami muzyce Bizeta oczywiście! Penny Woolcock nie zmieniła miejsca akcji, lecz przeniosła ją do współczesności. Nie zrezygnowała z powabów egzotyki (efektowne hinduskie stroje pań oraz Nourbanda), wykorzystała możliwości techniki, aby pokazać grozę oceanu, ale jednocześnie przybliżyła nam emocjonalnie bohaterów portretując ich tak jakby byli naszymi sąsiadami zza ściany. Uwierzyłam, że Nadira, Zurgę, Leilę łączy długa wspólna historia, że ci ludzie bardzo dobrze się znają. "Poławiacze pereł" to rzecz o przyjaźni, gwałtownych uczuciach, wierności i zdradzie.
Najwięcej ładunku dramatycznego ma rola Zurgi. Ale rewelacyjnie zagrał ją Mariusz Kwiecień! Scena kiedy jest sam w gabinecie i rozważa czy dobrze postąpił skazując najlepszego przyjaciela na śmierć i żałuje tego była niezwykle poruszająca. Zurga ma porywczy charakter, a jednocześnie bardzo dobre serce, jest głęboko przywiązany do Nadira, nie chce go skrzywdzić. Niełatwo się wzruszam na widowni, ale tym razem miałam łzy w oczach. Podobnie elektryzujący był duet z Leilą. Najpierw odżywające uczucie, potem zazdrość, gniew na to, że Leila oddała serce przyjacielowi, a ten nie dochował przyrzeczenia. Wspaniale Kwiecień śpiewał - głos brzmiał lirycznie, aksamitnie w pierwszej części spektaklu - wraz z Matthew Polenzanim zebrali ogromne brawa za przepiękny duet "Au fond du temple saint". W drugiej brzmienie nie straciło nic z urody, dalej podziwiać mogliśmy nienaganne frazowanie, jednak głos przybrał na sile, nasycił się dramatyzmem - taki był w scenie wewnętrznych zmagań "L'orage s'est calmé...O Nadir", w pełnej sprzecznych uczuć rozmowie z Leilą: "Je frémis, je chancelle" i tragicznym finale, kiedy ocala zakochaną parę, by samemu ponieść śmierć z rąk współplemieńców.
Najwięcej ładunku dramatycznego ma rola Zurgi. Ale rewelacyjnie zagrał ją Mariusz Kwiecień! Scena kiedy jest sam w gabinecie i rozważa czy dobrze postąpił skazując najlepszego przyjaciela na śmierć i żałuje tego była niezwykle poruszająca. Zurga ma porywczy charakter, a jednocześnie bardzo dobre serce, jest głęboko przywiązany do Nadira, nie chce go skrzywdzić. Niełatwo się wzruszam na widowni, ale tym razem miałam łzy w oczach. Podobnie elektryzujący był duet z Leilą. Najpierw odżywające uczucie, potem zazdrość, gniew na to, że Leila oddała serce przyjacielowi, a ten nie dochował przyrzeczenia. Wspaniale Kwiecień śpiewał - głos brzmiał lirycznie, aksamitnie w pierwszej części spektaklu - wraz z Matthew Polenzanim zebrali ogromne brawa za przepiękny duet "Au fond du temple saint". W drugiej brzmienie nie straciło nic z urody, dalej podziwiać mogliśmy nienaganne frazowanie, jednak głos przybrał na sile, nasycił się dramatyzmem - taki był w scenie wewnętrznych zmagań "L'orage s'est calmé...O Nadir", w pełnej sprzecznych uczuć rozmowie z Leilą: "Je frémis, je chancelle" i tragicznym finale, kiedy ocala zakochaną parę, by samemu ponieść śmierć z rąk współplemieńców.
Diana Damrau bardzo podobała mi się w roli Leili. Trochę ostatnio miałam kłopot, bo to przeurocza osoba, a jakoś nie zachwycały mnie jej sceniczne wcielenia (Violetta, Gilda, Lucia). W "Poławiaczach pereł" pokazała niezwykłą technikę, ale także ciepło, subtelność. Najbardziej trafiła mi do serca słodka aria "Me voilà seule dans la nuit". W etnicznym stroju i makijażu bardzo było jej do twarzy. Podobnie jej mąż, Nicolas Testé, w małej roli Nourbanda wyglądał stylowo i brzmiał świetnie.
Duże gratulacje należą się zespołowi, który stworzył wizerunek sceniczny Nadira - strój, fryzurę, tatuaże. Dodało to Matthew Polenzaniemu z jednej strony trochę "drapieżności", z drugiej zaś dalej pozostał "kumplem z podwórka". Polenzani to doskonały tenor, doceniam bardzo jego profesjonalizm, jednak barwa jego głosu jest dla mnie zbyt mało wyrazista. I jest jeszcze coś - myślę, że arię "Je crois entendre encore" trzeba zaśpiewać tak, żeby choć trochę obronić Nadira, wytłumaczyć jakie uczucie spowodowało, że zdradził przyjaciela i przekroczył tabu - poważył się kochać z kapłanką w świątyni Brahmy. Gdybym miała porównywać wykonanie Polenzaniego do tego jak śpiewał Alfredo Kraus, co za każdym razem zapiera mi dech w piersiach i gdzie mam wrażenie, że jest miłość i tęsknota porównywalna do oceanu, to u niego nie słyszę takiej głębi. Podobnie łagodnie jakby nie o otchłani i bezmiarze uczuć a o ich cichym jeziorze, śpiewał kiedyś Salwatore Licitra - kwestia stylistyki i gustu; jasne, tak też może się podobać ...
Muzyka Bizeta ma tę właściwość, że się ją łatwo zapamiętuje i nuci - i mnie dzisiaj cały dzień "siedzi w głowie" duet Nadira i Zurgi i gdzieś się kołaczą smutne dość refleksje o tym jak trudno o wierność danemu słowu. Zurga to takie barytonowe wcielenie Leńskiego, bo stracił wszystko, na czym mu w życiu najbardziej zależało. Zurgów i Leńskich wśród nas całkiem sporo ...
Léila……………….Diana Damrau
Nadir……………….Matthew Polenzani
Zurga……………….Mariusz Kwiecień
Nourabad…………….Nicolas Testé
Dyrygent……………Gianandrea Noseda
Reżyser…………..Penny Woolcock
Scenografia…………Dick Bird
Choreografia…….Andrew Dawson
Reżyser…………..Penny Woolcock
Scenografia…………Dick Bird
Choreografia…….Andrew Dawson
Też mam wiele sympatii do Diany Damrau i również w ostatnich swoich dokonaniach niestety mnie raczej nie zachwycała. Tak sobie więc pomyślałem, że dla jednego Kwietnia trochę szkoda poświęcać czas (jakoś nigdy do "Poławiaczy" nie mogłem się przekonać) no i nie obejrzałem... Czyli żałować?
OdpowiedzUsuńOj, tak, tak, warto było:)
UsuńDuży ekran, świetny dźwięk, efekty wizualne, fajna atmosfera na sali. Śpiewacy może nie idealni (zakładałam, że aria Nadira, może mnie nie rzucić na kolana), ale całość dała naprawdę dużo dobrych wrażeń.
Myślę, że będzie mógł Pan wkrótce obejrzeć to przedstawienie na DVD :)