
Photo:Bayerische Staatsoper
Johannes Erath i dyrektor Bayerische Staatsoper mogliby moim zdaniem poinformować publiczność, że wystawili przedstawienie na motywach (!) "Balu maskowego" - muzyka była faktycznie Verdiego, słyszeliśmy słowa libretta Antonio Sommy, natomiast to co widzieliśmy było pomysłem reżysera i miało pewien jedynie związek z fabułą, którą znamy.
Akcja tego utworu rozgrywa się w przestrzeni pokoju głównego bohatera. Kim jest Riccardo nie wiemy (to uważam za mankament zamysłu Eratha) - na pewno to ktoś zamożny, z wysoką pozycją społeczną, obdarzony jakąś nieokreśloną władzą. Wnętrze domu, stroje pokazują, że rzecz dzieje się w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Podczas uwertury obserwujemy jego niespokojny sen, potem budzi się przygnębiony, pojawia się obok łóżka tajemnicza, seksowna kobieca postać (Ulryka), która podaje mu rewolwer. Riccardo wkłada nabój do magazynka, jak w rosyjskiej ruletce przykłada broń do głowy i strzela. To co dzieje się później nie jest do końca jasne. Możliwe są chyba dwa warianty interpretacji tej historii:
- albo Riccardo nie ginie, zasypia i dalej przesuwają się przed naszymi oczami sceny z jego snu;
- albo wydaje mu się tylko, że nie ginie i to co widzimy jest projekcją jego umierającego umysłu. Ten drugi wariant wydaje mi się bardziej prawdopodobny i bardziej logiczny ze względu na finał przedstawienia.
Erath wykorzystał głównie wątek trójkąta miłosnego Riccarda, Amelii i Renato i jak można się domyślać uczucie do żony przyjaciela to przyczyna tego, że bohater myśli o śmierci. Zresztą motyw śmierci jest obecny stale i każda z postaci tę śmierć dla siebie albo dla innych zamyśla.
W koncepcji Eratha podobało mi się na pewno to to, że obrazy oddawały charakter, zmienność nastroju, groteskowość muzyki, jej puls. Zrobił coś w rodzaju bardzo rozwiniętego wideoklipu do dzieła Verdiego. Zdaje się, że nawet lepiej byłoby nie znać fabuły, nie rozumieć słów, tylko słuchać i oglądać.
Obsada fantastyczna w rolach głównych i drugoplanowych. Muzykują sobie pięknie w duetach i solo Piotr Beczała (Riccardo) i Anja Harteros (Amelia). Bardzo lirycznie i subtelnie zabrzmiała scena miłosnego wyznania: "Teco io sto...M'ami, m'ami". Zresztą we wszystkich śpiewanych przez nich fragmentach słychać było, że to mistrzowie, w każdym detalu panujący nad materią muzyczną. Ładny, "przystojny" głos posiada George Petean, który dobrze wypadł w roli może mniej tragicznego a bardziej groteskowego Renato. Sofia Fomina i Okka von der Damerau również błyszczały wokalnie w swoich partiach.
Muzycznie wspaniale (no, może tempa trochę za wolne, co szczególnie dało się odczuć w pierwszej części), pomysł inscenizacyjny interesujący, ale reżyserzy zapominają, albo nie mają świadomości, że postaci oniryczne, śnione, śniące trudniej swoimi historiami poruszają emocje widzów, bo nie wiadomo, czy w ogóle ich dramaty są "prawdziwe" czy to złudy. Szkoda. Bardziej przeżywam, gdy widzę, że Riccardo umiera na scenie "naprawdę" a nie tylko śni, że umiera, dlatego nie mam pewności, czy ten spektakl, którego bardzo dobrze się słuchało, pozostanie na długo w pamięci i sercach widzów...
- albo Riccardo nie ginie, zasypia i dalej przesuwają się przed naszymi oczami sceny z jego snu;
- albo wydaje mu się tylko, że nie ginie i to co widzimy jest projekcją jego umierającego umysłu. Ten drugi wariant wydaje mi się bardziej prawdopodobny i bardziej logiczny ze względu na finał przedstawienia.
Erath wykorzystał głównie wątek trójkąta miłosnego Riccarda, Amelii i Renato i jak można się domyślać uczucie do żony przyjaciela to przyczyna tego, że bohater myśli o śmierci. Zresztą motyw śmierci jest obecny stale i każda z postaci tę śmierć dla siebie albo dla innych zamyśla.
W koncepcji Eratha podobało mi się na pewno to to, że obrazy oddawały charakter, zmienność nastroju, groteskowość muzyki, jej puls. Zrobił coś w rodzaju bardzo rozwiniętego wideoklipu do dzieła Verdiego. Zdaje się, że nawet lepiej byłoby nie znać fabuły, nie rozumieć słów, tylko słuchać i oglądać.
Obsada fantastyczna w rolach głównych i drugoplanowych. Muzykują sobie pięknie w duetach i solo Piotr Beczała (Riccardo) i Anja Harteros (Amelia). Bardzo lirycznie i subtelnie zabrzmiała scena miłosnego wyznania: "Teco io sto...M'ami, m'ami". Zresztą we wszystkich śpiewanych przez nich fragmentach słychać było, że to mistrzowie, w każdym detalu panujący nad materią muzyczną. Ładny, "przystojny" głos posiada George Petean, który dobrze wypadł w roli może mniej tragicznego a bardziej groteskowego Renato. Sofia Fomina i Okka von der Damerau również błyszczały wokalnie w swoich partiach.
Muzycznie wspaniale (no, może tempa trochę za wolne, co szczególnie dało się odczuć w pierwszej części), pomysł inscenizacyjny interesujący, ale reżyserzy zapominają, albo nie mają świadomości, że postaci oniryczne, śnione, śniące trudniej swoimi historiami poruszają emocje widzów, bo nie wiadomo, czy w ogóle ich dramaty są "prawdziwe" czy to złudy. Szkoda. Bardziej przeżywam, gdy widzę, że Riccardo umiera na scenie "naprawdę" a nie tylko śni, że umiera, dlatego nie mam pewności, czy ten spektakl, którego bardzo dobrze się słuchało, pozostanie na długo w pamięci i sercach widzów...

Photo:Bayerische Staatsoper
Na suficie widzimy przez 3 akty lustrzane odbicie pokoju Riccarda i jego postać śpiącą (umierającą?) na łóżku. Na scenie obserwujemy co dzieje się w umyśle głównego bohatera .
- Production:Johannes Erath
- Set:Heike Scheele
- Costumes:Gesine Völlm
- Lighting concept:Joachim Klein
- Dramaturgy:Malte Krasting
- Chorus:Sören Eckhoff
- Riccardo:Piotr Beczala
- Renato:George Petean
- Amelia:Anja Harteros
- Ulrica:Okka von der Damerau
- Oscar:Sofia Fomina
- Silvano:Andrea Borghini
- Samuel:Anatoly Sivko
- Tom: Scott Conner
- Oberster Richter / Highest court judge:Ulrich Reß
- Diener Amelias / Amelia’s servant:Joshua Owen Mills
Przyznam, że dwukrotnie próbowałem obejrzeć i jakoś nie mogłem się zmusić, dobrnąłem do sceny z Ulryką i dalej już nie. Dziwne to jakieś, ale wokalnie, rzeczywiście dość udane.
OdpowiedzUsuńRozumiem. Mnie te kukły najbardziej odstraszały. Podeszłam jednak do tej transmisji na zasadzie: "Jak dają niezłą muzykę z Monachium,trzeba brać." Już od razu nastawiłam się, że skoro to przedstawienie z Bayerische Staatsoper to musi być dziwne.
OdpowiedzUsuń(Czy ten reżyser nie oglądał przypadkiem "Kabaretu Starszych Panów?")
Do zbioru owych "dziwności" w Monachium i nasz Warlikowski rękę przyłożył. Nie wiem, czy widziała Pani jego "Kobietę bez cienia".
OdpowiedzUsuńNo nie, nie oglądałam, ale czytałam, że publiczność była zachwycona, 20 minut owacji i w ogóle wielki sukces.
OdpowiedzUsuńZ podniesionym czołem przyznaje się - ja też byłam. To bodajże jedyny Warlikowski który tak na mnie podziałał. Zaś Pan dobrnąwszy tylko do Ulriki stracił właściwie całą rolę Anji Harteros - duży błąd moim zdaniem, ale rzeczywiście - zmuszać się nie ma sensu. Pozdrawiam oboje Państwa.
OdpowiedzUsuńNa stronie Anny Pirozzi pojawiła się informacja, że ma zastąpić Harteros w Monachium właśnie jako Amelia - to może być ciekawe. Dziękuję i pozdrawiam.
UsuńAnja Harteros zachorowała? Niedobrze.
UsuńMyślę, że Anna Pirozzi będzie bardzo dobrą Amelią.
Jest relacja z wieczoru, gdy Amalią była Anna Pirozzi: http://operatraveller.com/2016/03/29/comedy-into-tragedy-un-ballo-in-maschera-at-the-bayerische-staatsoper/. Piotr Beczała chyba stara się być Jonesem Kaufmannem;)
UsuńI jeszcze jedna: http://seenandheard-international.com/2016/03/a-magnificent-ballo-in-maschera-led-by-zubin-mehta/
UsuńRelacja naocznego (a zwłaszcza nausznego) świadka zawsze jest najważniejsza. Ja się szczerze mówiąc teraz trochę już boję oglądać Warlikowskiego i - może niesłusznie - unikam.
OdpowiedzUsuńDziękuję i nawzajem pozdrawiam :)
Na stronie radiowej Dwójki jest już w programie "Ariodante" - za tydzień, 9 kwietnia.
OdpowiedzUsuńFantastycznie! Dziękuję!
Usuń